poniedziałek, 21 grudnia 2015

Chwila na pozbieranie myśli, zaplanowanie pracy, choć tak naprawdę co innego mnie zaprząta. Wyrywam się, wymykam, wyłączam. Świadomość drży, trzepocze niczym uwięziony w klatce ptak. Głód doznań.

niedziela, 20 grudnia 2015

Zapach. Smak. Dotyk. Synestezja, istna synestezja. Rzecz dzieje się w kuchni (kto by pomyślał?). Powolne dojrzewanie do gestów pramatek, odkrywanie odwiecznych rytuałów niepodpatrzonych w dzieciństwie (bo i kiedy?), radość ze wspólnego działania. Magia jakaś...A jutro, ups, dzisiaj do pracy, by stwarzać, by obserwować, by chłonąć młodzieńczy zapał.
Poza tym za oknem głupawa bieganina. Smutne.

wtorek, 15 grudnia 2015

Rozum śpi, a dusza tęskni. Nieustannie robię coś, co mnie ode mnie oddala. Działam niczym robot, zaspokajając czyjeś oczekiwania. Tak jest z jednej strony łatwiej, z drugiej zaś męcząco albo raczej odmóżdżająco, ąco, ąco, ąco. Za kilka dni wsłucham się w siebie, już niedługo...
W piątek jadę z maluchami do teatru. Cieszę się, że będę mogła wprowadzać dzieciaki do umiłowanej świątyni, może któreś z nich połknie bakcyla? Zachwyci się sztuką? Oby.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Wstyd mi, wstyd mi za ludzi. Kasiu, dopadło mnie to, co nęka Ciebie. Gdy inni robią głupoty(żeby nie powiedzieć świństwa), ja się rumienię. Dorośli wcale nie są mądrzejsi od dzieci, wręcz przeciwnie. Niekiedy wypływa z nich patologia zachowań...
Dobrze, że z karteczkami wypaliło! Miło było patrzeć na szczęśliwe twarze maluchów. Tak niewiele potrzeba, abyśmy byli szczęśliwi, dlaczego więc tak trudno znaleźć drogę do eudajmonii?
Azyl, mój mały kosmos! Domowe schematyczne czynności jako wybawienie, ocalenie. Jak dobrze, że Jacek podobnie patrzy na świat... Gdy skurczy nam się przestrzeń, uciekniemy...Nauczymy się gotować i będziemy patrzeć w okno, wyglądając dzieci. Dodaj do ulubionych👍

niedziela, 6 grudnia 2015

I jak tu nie wierzyć w moc Mikołaja? Tyle radości! Drobiazgi, które tkają codzienność, rodzinne kosztowności, które nie podlegają wycenie. Trzy pokolenia na kolanach u świętego, zabawny i zarazem rozczulający obrazek. Swoją drogą jeszcze dwa lata temu nie sądziłam, że Mikołaj ponownie zagości w naszym domu. Życie bywa zaskakująco piękne. A jutro? Jutro obdarowywanie w klasie. Brak materialnych podarunków, ot, karteczki z uprzejmościami. Ciekawa jestem, czy...  to był dobry pomysł. Zasmucają mnie postawy dzieciaków, brak życzliwości.  O ile łatwiej byłoby, gdybyśmy byli dla siebie bardziej wyrozumiali.

wtorek, 1 grudnia 2015

Są takie wiadomości, które sprawiają, że świat wypada z szyn, chybocze się. Poczucie bezpieczeństwa, oswojona harmonia nieśmiało robią miejsce lękowi, smutkowi i Bóg wie czemu jeszcze. Małe sprawy stają się zupełnie nieistotne, zasady nieważne. Myślicielu z Efezu, wszystko płynie, tak, tylko dlaczego płynąc sieje spustoszenie? Nie umiem sobie wyobrazić pustki po takiej zmianie... Choć z drugiej strony, jak już kiedyś napisałam, zmiany są bardzo potrzebne, motywują, rozwijają. Nie wiem tylko, czy to dotyczy każdej sfery życia. Rzadko zdarza się, by jedna myśl zdominowała cały mój dzień, by tkwiła niczym natręt w każdej godzinie bytowania. Wyrzucam z siebie litery w poszukiwaniu ulgi... Pogubiłam się, znikają z mojego otoczenia stałe punkty, pewniki, oczywistości.

środa, 25 listopada 2015

"Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka, gdyby wszyscy byli silni jak konie...Nikt nikomu nie byłby potrzebny". Tak, tak, niby to wiem, ale mimo wszystko czasami łapię się na marzeniach o mądrym i wrażliwym społeczeństwie. Nipu mi się marzy...Dzisiaj kolejny raz wściekłam się na uczonych dorosłych, którzy dziewięcioletnim dzieciom opowiadają o peregrynacji ludów. Chciało mi się wyć! Niektórzy są kompletnie odklejeni od rzeczywistości. I do tego to święte oburzenie:"nie słuchacie!". A jakże mają słuchać, jeśli ni w ząb nie wiedzą, o czym mowa?! Paranoja. Łatwo zniechęcić dzieciaki do poszukiwań. Poprzeczka powinna być zawieszana z rozwagą. Starzec popisujący się erudycją przed maluchami to smutny obrazek, żeby nie powiedzieć żenujący.

niedziela, 22 listopada 2015

Sztuka? Nie, raczej nie. Ot, zlepek skojarzeń, by było lekko, łatwo i przyjemnie. Bez refleksji, bez żadnej bolesnej zadry. Być może o to właśnie chodzi w musicalach. Kolejny raz przekonałam się, że nie lubię tego gatunku. Spłycone, spłaszczone, puste - "Mamma mia". A przed? Przed ból, żałość i bezsilność. Rzeka krwi, strumień niosący chore ambicje zwyrodnialców. Muzeum Powstania Warszawskiego, przerażające. Niby znam fakty, niby nieraz czytałam, czytam, ale nigdy nie robiłam tego na masową skalę. Wszechobecność okrucieństwa mnie przygniotła. Wszystko stało się trudne, kontekst - piątkowa masakra w Paryżu - rozgościł się w umyśle. My-ludzie- wcale nie uczymy się na błędach. O, nie!
Później nastąpił pracowity tydzień. W zasadzie monotonny, ale jakże mimo wszystko piękny. Taka uświęcona codzienność z zabawnymi akcentami ludzkich reakcji. Imieniny pryncypała rozbawiły mnie do łez. Wiecheć i strumień nieszczerych życzeń. Zabójcza mieszanka. Niełatwo jest rządzić ludźmi, można ulec iluzji.

czwartek, 12 listopada 2015

Gdy wzruszenie chwyta za gardło, jedynie gestem można wyrazić wdzięczność i bliskość. Tak wiele dziś otrzymałam... Tak niespodziewanie i pięknie. Rozpłynęłam się w zachwycie nad szkarłatem. Być może to sentymentalne, być może banalne, ale szczęście się ze mnie wylewa. Mam trzech niesamowitych mężczyzn w domu. Sedno życia!

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nici z poszukiwania inspiracji! Weekend przygniótł mnie wirusem. Pod dachem przyjazne dusze, we mnie głód rozmów i ... potworna niemoc. Tak wiele sobie obiecywałam, a tu klops. Życie, banalna plecionka z oczekiwań i faktów. Córcia również chora, chłopcy dźwigają codzienność na swych barkach. Kuba przemierzył szmat lasu, by udowodnić samemu sobie, że jest wytrwały i silny, Kamilek wydeptywał ścieżki z kolegami z klasy (jak dobrze!), a Jacek pełnił honory pana domu. Leżałam tępo patrząc w sufit i próbowałam pozbierać myśli (ciało mnie nie słuchało). Niedziela  przywitała nas słońcem. Powoli odzyskiwałam równowagę. Żałowałam, że nie mogłam nocą wieść rozmów Polaków... Mam nadzieję, że kiedyś to nadrobię😜.

piątek, 6 listopada 2015

Tak!!! Weekend, chwila wytchnienia dla pozbierania myśli i zaczerpnięcia inspiracji. Kolejny szczebel wtajemniczenia za mną, spotkanie z maluchami, zabawa w lokomotywę, czytanie bajek...Obudziła się we mnie mała dziewczynka z wiejskiej szkółki. Wspomnienie drewnianych zabawek, wspólnego mycia rąk, znienawidzonych obiadów, i piosenek, którego uwielbiałam. Na trzeciej lekcyjnej zapomniałam, że mam 37 lat...Cudowne! W pracy poruszam się w iście schizofrenicznej przestrzeni. Biegam z lekcji z maluchami na zajęcia z gimnazjalistami. Szachownica emocji i komunikatów. Dobre doświadczenie, nie pozwala, by zaśniedziały mi zwoje.

wtorek, 3 listopada 2015

Dzień minął na pozór zwyczajnie, ale tylko na pozór. Tak naprawdę doświadczyłam wielu dobrych uczuć. Skrzydełka wesoło trzepoczą u ramion   - takie moje "30 cm ponad chodnikami".

poniedziałek, 2 listopada 2015

"Tysiące twarzy, setki miraży, to człowiek tworzy metamorfozy". Szary człowiek bywa zagadkowy. Szary strój w szarym ciele skrywa niespodzianki. Kolorowe ptaki często okazują się puste, choć to oksymoron. Głód emocji powoduje, że budzą się demony. Pielęgnujmy je, dokarmiajmy myślami i czynami. Szkoda czasu na życie przez kalkę (kto pamięta to słowo?). Znicze dogasają, żywi rzucają się w odmęty codzienności, gubiąc sens. Zaduma jest nietrwała jak wosk.

sobota, 31 października 2015

Jad...zatruwa, wstrzykiwany powoli, jakby z rozmysłem, powoduje, że smutek roztapia się we mnie niczym wosk, zalewając minuty i godziny. Natrętne myśli nie dają spokoju. Jakże słodko byłoby umieć zapominać, nie przyjmować do siebie. Każdy niesprawiedliwy sąd boli. Ostrze słów przecina ciszę. Ludzie z taką lekkością deprecjonują pracę innych. A szacunek? Wyświechtane słowo...

czwartek, 29 października 2015

Lepki smak pochlebstw. Tak łatwo stracić zdrowy rozsądek. Trzeba być uważnym, czujnym. Luzu, więcej swobody w relacjach, więcej życzliwości i świat będzie piękniejszy. Małe kroczki prowadzą do wielkich gór!
Sobotni pogrzeb był dla mnie okazją do zrewidowania poglądów. Nabożeństwo tchnęło we mnie wiarę, że jeszcze nie wszystko pogrzebano w naszym kościele. Ciepły człowiek mądrze i z wyczuciem przeprowadzał rodzinę przez traumę. Zasłuchałam się, stojąc u wejścia do małego wiejskiego kościoła. Kolorowe liście migotały w słońcu, wiatr głaskał konary, a ja czułam trudny do zdefiniowania spokój.

Huśtawka emocji. Film "Miłość" storpedował moje zmysły. Uśpione lęki powychodziły z zakamarków i nocą odbierały sen. Scena śmierci rozsiadła się w mojej pamięci i od kilku dni natrętnie doprasza się o gościnę. Tak trudno żegna się najbliższych. Ostateczność jest nieznośna, nie podejmuje dyskusji.

Oczy dzieci...Cud, nieskażone piękno.

poniedziałek, 19 października 2015


   Żyj kolorowo! Jesienna słota uciekła przed słońcem. Jaga wędruje po domu, co prawda, chwiejnym krokiem, ale za to z radością odkrywa nowe możliwości😂Myszkuje w szafkach z produktami, przegląda się w lustrze piekarnika, tańczy przed lodówką. Słowem podbija świat! Całkiem dzielnie znosi nasze dopołudniowe rozłąki. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Odzyskałam siebie po tygodniach uśpienia. Pięknych, owocnych, ale jednak uśpienia. Oddycham pełną piersią, mimo nawału obowiązków. Jeden z moich planów musi poczekać do wiosny, ale co się odwlecze, to nie uciecze! Kubusiu, strzeż się!


    Spotkania z maluchami pozwalają mi na odwrócenie perspektywy, oglądam świat oczami dziecka. Przebojowego, wszystko wiedzącego, ale też zaniedbanego, wystraszonego i każdym desperackim gestem wołającego o ratunek. Dużo w naszych szkołach sierot emocjonalnych. To bardzo przygnębiające. Nie ma nic gorszego niż potrzask machiny urzędniczej, sztywny gorset instytucji, który wymusza na nas postawę "nie widzę, nie słyszę, nie czuję"! Głupie, pozbawione sensu edukowanie bez empatii, zamieniamy się w zakład usług edukacyjnych. Nie ma w nim miejsca, by odpowiedzieć na krzyk: "szukam nauczyciela i mistrza". Nie ma nic smutniejszego niż zgaszone spojrzenie dziecka, nastolatka. Wiem, wiem, jak świat światem nierówności były, są i będę. Dlaczego jednak nie próbujemy z nimi walczyć? Bo syty głodnego nie zrozumie? Bo nam się nie chce? Bo nie wiemy jak? Natrętne pytania. Pulsują. Odbierają spokój. Nic to, mimo wszystko trzeba kochać Don Kichota.

czwartek, 15 października 2015

Tak trudno dziś o ludzi z klasą... Wesołych, odpowiedzialnych i dobrze wychowanych. Za dużo wokół nas wojen podjazdowych, za dużo braku życzliwości, wreszcie za dużo nabzdyczonej powagi. Boimy się radości jak diabeł święconej wody. Nie rozumiem też, dlaczego ludzie budują swój autorytet na szydzeniu z innych, to takie miałkie. Dobrze, że obracam się wokół dzieci, one jeszcze nie pogrywają.

wtorek, 13 października 2015

Spełnienie. Wróciłam do gry! Nie myślałam, że aż tak bardzo mi tego brakowało. Pierwszy dzień w pracy upłynął nadspodziewanie szybko. Z pewnością dlatego, że wszystko było takie nowe, świeże! Przyglądałam się ludziom, śledziłam ich ruchy, sądowałam twarze gimnazjalistów i maluchów. Z niecierpliwością czekałam na zajęcia z czwartymi klasami. Nie zawiodłam się, dzieciaki dostarczyły mi tyle adrenaliny,że aż dostawałam zawrotu głowy. Nowe doświadczenia są potrzebne, bardzo motywują, by nie powiedzieć uskrzydlają. W czasie przerw myśli szybowały w stronę domu, córci zostawionej pod opieką babci oraz chłopców "opuszczonych" po raz wtóry. Nie miałam jednak czasu na rozpamiętywanie, pielęgnowanie tęsknoty, ponieważ ciągle musiałam odpowiadać na jakieś pytania. Pędraki są zabawne, szczere w odruchach (padają w ramiona),  mówią jedno przez drugie, sprawiając, że świat wiruje jak na szalonej karuzeli. To była dobra decyzja!

piątek, 2 października 2015

Widok z okna może być inspirujący, zwłaszcza, jeśli rozpościera się przed nami różnobarwna przestrzeń. Kolory wzbogacają życie. Zastanawiająca deklaracja z ust kogoś, kto w strojach preferuje czerń😜. Jesień budzi nas chłodem. Czas zgromadzić zapas czekolady i nalewek, by jakoś przetrwać do wiosennego świergotu ptaków. Dłuższe wieczory sprzyjają byciu razem, ale powodują rozdrażnienie. A może to wszystko, to zwykła bujda na resorach? Wymysł psychologów? Może jesień to stan umysłu?! Natrętne "to".

niedziela, 27 września 2015

Rodzina w komplecie! Tak powinno być. Pisklę, które wyfrunęło poznawać świat, powróciło zmęczone, umorusane, ale chyba zadowolone. Drugie cieszy się z realizacji planów (bo marzenia to chyba za duże słowo), urządza sobie przestrzeń, niejako znaczy teren. Trzecie wdzięcznie szczerzy 6 zębów i rozmiękcza błękitnym spojrzeniem. Dobrze mi...mimo zmęczenia, mimo schematu, mimo nudy. Taki oksymoron: wspaniała nuda. Jeszcze kilka dni i wywrócę jestestwo do góry nogami. Poza tym dobrze, że wyszło słońce. Wczorajszy deszcz, sine obrażone niebo nie nastrajały optymistycznie. Choć  z drugiej strony nie przeszkadzało nam to w przemierzaniu kilometrów. Wspólna podróż (nawet ta naznaczona katarem, niewielką niedyspozycją) sprawiła nam frajdę. Lubię rodzinne kołysanie na asfalcie, lubię rozmowy, spory, a nawet nicniemówienie😜. Ha! Polska w budowie, wszędzie remonty, ulepszenia, obwodnice. A tu niektórzy głoszą, że kraj w ruinie, że go nie ma! Hmm, może nie wszędzie jest różowo, ale jednak gdzie nam tam do ruiny...

środa, 23 września 2015

Hm, w tym tygodniu potrójne macierzyństwo zdecydowanie mnie przerosło. Rozłożona przez tajemniczy wirus miałam ochotę wyć! Dosłownie. W głowie zagnieździła się pustka, zobojętniałam na bodźce z zewnątrz. Marzyłam o ciszy, samotności, braku najdrobniejszych obowiązków. Jacek wyczuł nadciągający kryzys i "sprzątnął" mi z zasięgu wzroku, słuchu, czucia wszelkie przeszkody. Chłopcy stąpali ostrożnie, zwąchawszy, niejako podświadomie, grząski grunt. Udało się! Rodzina podarowała mi trzy godziny wolności, w tym czasie pokonałam paskudne grypsko. Zaszyta po uszy pod dwiema kołdrami upajałam się ciszą i przestrzenią. To dziwne, nie sądziłam (a może po prostu zapomniałam), że nasze łóżko jest tak duże. Gdzieś z głębi mieszkania dochodziły różne odgłosy, a to dzwonek do drzwi, a to głos teściowej, paplanie Jagódki...A ja? Ja mogłam bezkarnie nie reagować!!! Tkwiłam w zawieszeniu, które może i byłoby słodkie, gdyby nie ten potworny ból mięśni i pulsowanie czaszki. Po trzech godzinach walki z niemocą zażyłam małą niebieską pastylkę (jak to brzmi😂) i stał się cud niczym w reklamie. Matka Polka znowu gotowa do akcji! Żeby jednak obraz nie był zbyt lukrowany, choróbsko zaatakowało Jagódkę. Walczymy z katarem.

poniedziałek, 21 września 2015

To z samotności zagaduje się do nieznajomych. Dziś na spacerze z Jagódką kolejny raz dotknęłam opuszczonej starości. Pomarszczona kobieta o jasnym spojrzeniu wybiegła nam na spotkanie  (chwilkę wcześniej pieczołowicie poprawiała niesforną gałązkę krzewu oplatającego jej ogrodzenie). Przykuła moją uwagę, ponieważ stała w szlafroku i męskich paputkach... Całość uzupełniała drewniana schludna chatka, z tych, co to mam do nich sentyment (Helenkowa, Zosina). Dziwna to była rozmowa, Jagoda stała się pretekstem do załatania deficytu bliskości. Starcze dłonie co rusz chwytały rączki i nóżki mojej córci, głaskały, tarmosiły, a wszystkiemu towarzyszył zachwyt i pytania zadawane wiele razy. Cierpliwie na nie odpowiadałam, nie mogłam inaczej... Starość jest okrutna, odziera z pamięci, ograbia z elastyczności i zaprasza do siebie pustkę.

niedziela, 20 września 2015

Niedzielny poranek przywitał nas mgłą (ku radości Kuby udającego się na ćwiczenia do lasu).Opary złego humoru unosiły się w powietrzu i dyndały niczym opuszczone przez dzieci balony. Zderzenie z nimi mogło grozić katastrofą. Niespodziewanie dla mnie samej zbawienie przyszło przez kuchnię. Stała się ona sitem oddzielającym złe emocje od tych dobrych, pożądanych. Odnalazłam się wśród bulgotu zupy, dymiącego piekarnika i rozmiękczanych wrzątkiem owoców. Przesuwałam, odmierzałam, mieszałam, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że to jakiś prowincjonalny MasterChef z jednym zaledwie uczestnikiem. Wątpliwej jakości dania ukołysały, uśpiły miotającą się we mnie złość. I tak oto matka Polka przeszła kolejny stopień wtajemniczenia. Choć jeszcze kilka dni temu wcale bym w to nie uwierzyła. Okopałam się w domu jak zwierzę przed atakiem wroga. Nie wyściubiłam nosa, nie powąchałam rozmodlonego osiedla rozgrzanego niedzielnym rosołem. Zrobiłam sobie w głowie teatrzyk i bawiłam się kukiełkami.

sobota, 19 września 2015

W ciszy można usłyszeć nie tyle siebie, co różne szajby dobijające się do głosu. Chyba nie trzeba ich tłumić. Przyjemnie jest poprzebywać sam na sam z karuzelą doznań. Dobranoc wszystkim, którzy hodują swoje drgania jaźni.

piątek, 18 września 2015

Parkowe obserwacje. Rozmowa dwunastolatek: "I ruchała się ze ścianą". Zdjęło mnie przerażenie, a później smutek. To już po dzieciństwie? To trzeba wchodzić w piękną sferę życia, zohydzając ją u bram? I jeszcze jedna zmiana, dziewczynki nie przejmowały się obecnością dorosłych.
Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Jak z nim zerwać? Czy w ogóle warto? Myślę, że tak. Zmiany, nawet te niewielkie, są dobre, ponieważ pchają nas do przodu. Nic odkrywczego nie napisałam, ale jeśli wszyscy wiemy, jaka jest moc zmian, to dlaczego tak niewielu z nas się na nie decyduje? Jesteśmy uwikłani w sieć zależności, nosimy na sobie brzemię w postaci oczekiwań innych ludzi, nieustannie liczymy się z ich zdaniem. Tego wymaga życie w społeczeństwie, a więc prawdziwa wolność to tak naprawdę mara, za którą nie sposób nadążyć. Współczesny świat krzyczy o wolności jednostki, coraz bardziej tę jednostkę zniewalając i tłamsząc. Daliśmy sobie wmówić, że trzeba pracować, bo to stwarza szanse na godne życie. Mam jednak wrażenie, że owo "godne" życie to taniec pod dyktando. Nie pierwotne szaleńcze pląsanie w rytm marzeń, a dostojny walc dla wybranych, odpowiednio ubranych, akuratnych. Przeszkolonych do podejmowania nowych wyzwań. Nie ma to nic wspólnego z wdychaniem powietrza dla przyjemności. Z głaskaniem trawy, obserwacją obłoków. Znowu odezwała się  we mnie mała, wiejska, rumiana dziewczynka chowająca się przed światem w wysokiej trawie pośród drzew.

piątek, 11 września 2015

Odkorkowałam butelkę z marzeniami. Pływała sobie gdzieś w odmętach świadomości kołysana przez codzienność pod linijkę. Znowu wszystko przez to przemijanie. Gdyby nie ono, butla tkwiłaby na swoim miejscu, czekając na spełnienie. Zachwiany rytm za sprawą niby banalnej wywiadówki. Wbita w szkolną ławkę pilnie wsłuchiwałam się w słowa płynące z ust wesołej, sympatycznej blondynki. Ale tylko przez chwilę, ponieważ przestrzeń, w której się znalazłam, zaskoczyła mnie swoją innością, odmiennością. Wszędzie panoszyły się kable, schematy, metale, tajemnicze urządzenia.Słowem świat, do którego nie mam dostępu. Poszybowałam do lat młodości, wyłączyłam się. Przypomniały mi się spacery po szkole, przesiadywanie w parku, opowieści Jacka o kolegach z technikum (sklejałam sobie ten świat z drobnych kawałeczków). I nagle, po ponad dwudziestu latach (ładne mi nagle, a jednak...) oglądam tę rzeczywistość z perspektywy matki. Zabawne doświadczenie. Nie mogę się przestawić. Żyję w dwóch światach. A marzenia? Zaatakowane przez tę przestrzeń obudziły się, wyciągnęły łapki. Muszę się nimi zaopiekować.
Tydzień obfitował w spotkania. Różne. Z reguły narzucane przez rytm roku szkolnego. Szkoła podstawowa jest już przeze mnie oswojona, ale myśl, że mój drugi syn jest w niej ostatni rok, jeszcze do mnie nie dociera. Lada chwila Kamilek przejdzie do gimnazjum, zacznie się wyrywać z gniazda, fruwać samodzielnie. Kolejne, powolne, naturalne przecinanie pępowiny. Wyczekiwanie zmian i zarazem desperackie łapanie dzieciństwa swojego dziecka. Ach...
I jeszcze jedno. Jacy jesteśmy, my - ludzie? Lubimy pomagać, ale w większości tylko wtedy, kiedy nas to nie obciąża lub kiedy chcemy poczuć, że jesteśmy dobrzy, tacy wrażliwi. Gdy przychodzi zmierzyć się z koniecznością udzielenia wsparcia burzącego nasz spokój, chowamy głowę w piasek, wywołujemy demony, szukamy usprawiedliwienia. Tyle samo wśród nas Polaków idiotów, zwyrodnialców, wrażliwców, mędrców, pracusiów, ile wśród tych, co uciekają... Prawda trudna do przełknięcia. Dlatego niektórzy plotą historie o zakonnicach, którym emigranci poderznęli gardła. "Żaden Polak by tego nie zrobił".. Ufff. Sza. 

wtorek, 8 września 2015

Pospotkaniowe refleksje... Ludzie skupieni przy wspólnym stole, nazywani przez względy kulturowe rodziną. Z jednej strony oczywisty fałsz, z drugiej zaś swego rodzaju autentyzm. Wystarczył rzut oka na męskich przedstawicieli rodu, by utwierdzić się w przekonaniu, że są w nich te same geny, podobne twarze, podobne gesty. Trzeba jednak pamiętać, że poza wspomnieniami z dzieciństwa nic tych ludzi nie łączy. Nie ma wspólnoty doświadczeń wyniesionych z dorosłego życia. Jest natomiast ciekawość "kim oni są?", "co lubią, czy to samo co ja?", "jakie mają pomysły na życie?"I wiele, wiele innych. Sama idea spotkania, co tu dużo mówić, kapitalna. Dobrze jest poznać krew z krwi... Nawet jeśli nie zaowocuje to trwałą więzią. Dzieciaki (pięknie radosne, otwarte, widać, że szczęśliwe) miały potężną dawkę emocji, biegały po ogrodzie do północy, rozmawiały, bawiły się...Były w tym hałasowaniu niestrudzone i dobrze. Na pewno zapamiętają ciocie i wujków rozmawiających wśród chmielowskiej ciszy przy wtórze drzew. W mojej pamięci pozostanie widok łysej śpiewaczki zwisającej nad oknem letniej kuchni, którą otuliły krzewy. Bajkowa atmosfera. Dodaj do ulubionych.

sobota, 5 września 2015

Ksenofobia i mania wyższości. Przerażająca mieszanka w przypadku młodych ludzi, rzekomo inteligentnych, rzekomo oczytanych, rzekomo ciekawych świata. Dzwoniące w uszach frazy o nienawiści do innych były powodem smutku. Poza tym całkiem udane spotkanie. Nadspodziewanie swobodnie i hmmm, rodzinnie to może za duże słowo. Dzieci rozbrajają, przypominają o radości życia, ich beztroski śmiech bywa zaraźliwy.

środa, 2 września 2015

        Wakacyjny zgiełk został zastąpiony przez wrześniową ciszę przerywaną niekiedy skrzypnięciem mebli, "stęknięciem"zużytych przedmiotów. Chłopcy wrócili do szkoły, Jacek jak zawsze do pracy, a my z Jagodą korzystamy z ostatnich (?) chwil wolności. Gubię się w gąszczu własnych oczekiwań, tak trudno mi zdecydować, co zrobić ze swoją przyszłością. Nie mnie jednej jest pod górkę, Edyta także się miota. Może to tak powinno być, może człowiek jest stworzony do zmian. Zastanawiam się jednak, czy rewolucja nie wyjdzie mi bokiem. Strach i ekscytacja, przyzwyczajenie i pragnienie zmian. Sprzeczności, które walczą o palmę pierwszeństwa. Wyrywam się do ludzi, chcę wśród nich być, potrzebuję tego, a jednocześnie kurczowo trzymam się poukładanej rzeczywistości. Nie ucieknę przed podjęciem decyzji, niebawem muszę wybrać drogę.
        Zachłysnęłam się wielością postaw, poprzyglądałam się ludziom, dzięki krótkiemu pobytowi               w pracy. Rozbawiły mnie sztuczności i bardzo zdenerwował brak kultury, taktu, przyzwoitości (rzadko używane słowo, choć ostatnio pojawia się ono w moich rozmowach z K.K).  Byłoby to wszystko może i do zaakceptowania, gdyby nie chodziło o nauczycieli, grupę współodpowiedzialną za kształtowanie postaw dzieci. Wielu wokół mnie prawych i mądrych ludzi, ale też, niestety, wielu ignorantów, leni, egoistów i cwaniaków. Znowu wyziera z kąta smutna prawda "moja racja jest mojsza niż twojsza". Zastanawiam się skąd to się bierze, wydaje mi się, że u podnóża trudnych do zaakceptowania zachowań leży strach, zwykły ludzki strach przed...No własnie, przed czym? Przed utratą wpływów, przywilejów, przed śmiesznością (więc na wszelki wypadek lepiej zrezygnować       z uśmiechu). Jest to chyba też brak pomysłu na własne życie, a przede wszystkim brak dobrej woli. 
      A niech tam. Zostawię te smutne myśli. "Trzeba żyć, po prostu trzeba żyć". Nosi mnie, dlatego też we wrześniu zrealizuję jeden z moich wcześniejszych planów. Napiszę o nim nieco później.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Skaczę z radości. To był bardzo dobry zwyczajny poniedziałek. Potężna dawka stresu i prawo jazdy w kieszeni. Teraz pozostało mi jedynie doprowadzić m ó j plan do końca. Do roboty. Żyj kolorowo.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rzut oka na rozmiękczoną słońcem okolicę przyczynił się do wyłowienia wielu szczegółów. Biegniemy na oślep, niby mamy plan dnia, niby wiemy, co musimy zrobić, a i tak nie obywa się bez chaotycznego tańca, drgawek codzienności. Przyodziani mniej lub bardziej starannie mrużymy oczy, wyczekując okazji do złapania szczęścia. Mimo różnic jesteśmy identyczni. Gonimy za marą.I bardzo dobrze!
Ostatnie dni były dla mnie paletą nowych doświadczeń. Odkryłam urok podróżowania z mamą, siostrą i córcią. Pociągowe kołysanie pozornie usypiało, ale tak naprawdę wyostrzało zmysły, przygotowywało do rwania pełnymi garściami chwil zawieszonych na dawno już planowanym sznureczku o nazwie babskie wędrowanie. 
Miasto przywitało nas istną kaskadą promieni. Uśmiechało się do nas ulicznym gwarem, zachwycało czystością i kolorami. Wszystko niby dobrze znane, oswojone, a jednak świeże, inne, radosne. Namiastka czegoś, czego nie dane nam było zakosztować w dzieciństwie, skraweczek marzeń o powetowaniu strat. Tak bardzo zgodnie, ręka w rękę, babcia z wnuczką, mama z córkami, córka z mamą. Głowy zadarte wysoko, by nie przeoczyć, nie zapomnieć, nie pominąć. Nie znałam tych uczuć. Przemierzanie świata z chłopcami i z Jackiem ma zupełnie inny smak. Na początku naszej babskiej wyprawy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem przesiąknięta męskim spojrzeniem na świat. Musiałam po prostu odkopać w sobie kobietę. Nie było to łatwe, ale dawałam radę.




niedziela, 16 sierpnia 2015



Relacje międzyludzkie, niby siedzimy razem, niby rozmawiamy, a tak naprawdę w większości są to kontakty powierzchowne, nietrwałe. Masa ludzka z wykreowanymi przez handlowców potrzebami.


Umiemy zadbać o stół, nie umiemy pielęgnować znajomości. Piszę w liczbie mnogiej, ponieważ sama na to cierpię. Pamiętam smutek towarzyszący oglądaniu wystawy prac Abakanowicz, dojmujące uczucie pustki, mimo zwielokrotnienia. Jak u Steda: "Chodzę tu, chodzę tam, w tłumie ludzi zawsze sam".

sobota, 15 sierpnia 2015

Po przerwie...

Wakacyjne milczenie czas przerwać. Wystukam myśli, które nie mieszczą się w pudełeczku. Katarzyno NP, dziękuję za mobilizację, biorę się w garść. Codzienność miesza się z ekscytacją, strachem, radością, dumą oraz wieloma innymi uczuciami. Lęk przed niebytem, irracjonalny, ale jednak. Roman Opałka też obsesyjnie myślał o przemijaniu, konsekwencja w utrwalaniu godzin, minut, sekund wprawiła mnie w osłupienie. Cenię ludzi, którzy uparcie podporządkowują sobie rzeczywistość. Tysiące godzin przy sztalugach, próba zatrzymania tego, co niemożliwe do zatrzymania stały się sensem istnienia. Wszystko inne pozostawało dodatkiem. To nie tak, malarz chyba nie chciał zatrzymywać czasu, chyba raczej zależało mu na ukazaniu jego upływu. Co ciekawe, ciąg cyfr nie przeraża, wręcz przeciwnie, fascynuje, zaprasza do odliczania. 
Moje odliczanie kryje w sobie niczym niewyróżniającą się codzienność. Pod jedną z cyfr uczucie ulgi, zawieszenia, dotykanie nitki, na której zawisła bliskość, wysiłek, radość, złość na własną słabość, a wszystko to pod bieszczadzkim niebem z wetlińskim wiatrem we włosach. 
Pod inną rodzina skupiona wokół dwojga jubilatów - taty i córki. Dużo zamieszania, zgiełku, ale też tkliwość, taka jakby miękkość,a może raczej lepkość uczuciowa. Utarło się, że urodziny są pewnego rodzaju przejściem, Te były szczególne - pierwsze i czterdzieste.  Nie wiem tylko, czy sami jubilaci byli tego świadomi. Wydaje mi się, że rytuały urodzinowe są bardziej potrzebne gościom niż tym, którzy doświadczają przełomu. Wiele zależy od nastawienia. Jedno jest pewne, to doskonały pretekst, by pobyć razem. Tak zwyczajnie. Pobyć.
Kolejna cyfra skrywa swoisty zew wolności, zew spod znaku motocykla. Zapomniałam już, że można tak odpłynąć, odkleić się od rzeczywistości. Żadna tam szalona jazda, ot, parada. Dla mnie szczególna, po pierwsze dlatego, że od dawna nie miałam okazji wdychać wiatru agresywnie atakującego nozdrza, po drugie dlatego, że towarzyszył nam Kuba na swoim motocyklu. Rozczulający i zarazem niepokojący widok. Odkryłam (kolejny raz), czym jest męska rywalizacja. Zabawne ściganie się ojca z synem. Zabawne i niepokojące zarazem. Uświadomiłam sobie jak bardzo lęk o dziecko blokuje, paraliżuje. Staram się nie ulegać złym myślom, ale one są bardzo natrętne. Z jednej strony cieszę się, że nasz syn tak ukochał tę motocyklową swobodę, z drugiej boję się o jego bezpieczeństwo. Emocjonalny taniec na linie. Odczucia trudne do pogodzenia.
Następna cyferka jest nieco rozmazana łzą wzruszenia. Zakupy z Kamilkiem. Niby zwykły odruch, a jednak tak niespotykany. Dwunastolatek dzielący się swoimi pieniędzmi z siostrą, to jest dopiero coś. Mięciutki, misiowy polarek stanie się pamiątką, naszą rodzinną pamiątką.
Poniżej cyfra zarezerwowana dla siostry. Rozmowy, zależności, odkrywanie siebie oko w oko. Wiele niewypowiedzianej czułości (nie potrafimy jej sobie okazywać), wiele uwag, wychwytywania podobieństw. I różnic. 
Na koniec jeż tuptający po naszym skwerku. Światło latarki śledzące jego wędrowanie. Dobrze mieć świadomość, że żyje z nami zwierzę, cokolwiek to znaczy. 
To nie był koniec, jest kolejna cyfra - rodzice. Moi i Jacka. Uczą tolerancji i cierpliwości, ich obecność jest żywym dowodem na odwrócenie relacji.Są cyframi symbolizującymi początek i zarazem koniec.

piątek, 3 lipca 2015

Czerwiec 2015 upłynął szybko, intensywnie mieszając różne doznania. Wiele razy chciałam o nich napisać i oczywiście nic mi z tego nie wychodziło.Wracam do sieci niczym syn marnotrawny. Przyglądam się światu z zadziwieniem dziecka odkrywającego życie krok po kroku. Zdumiewa mnie, z jaką lekkością (ba, może nawet radością) ludzie oceniają innych, jak wiele energii tracą na to, by udowodnić, że są lepsi, piękniejsi, mądrzejsi. W uszach pobrzmiewają mi peany na cześć dzieci, swoiste wyścigi w wyliczaniu zasług i osiągnięć  latorośli. Zupełnie tak, jakby nie miały one prawa do słabości, do niedotrzymywania kroku w jakiejś dziedzinie. Kolejny raz jestem wdzięczna rodzicom, że w rozmowach ze znajomymi nie piali z zachwytu nad swoimi dziećmi, nie biegli do mety z wyliczanką niezwykłości na ustach. Nauczyłam się od nich pokory w wychowywaniu własnej gromadki. I dobrze mi z tym. Uśmiechy, spokojny, miarowy oddech dzieci, radosne oczy oraz niekończące się rozmowy są dla mnie miarą sukcesu, cała reszta jest ulotnym dodatkiem. Nigdy też nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że trzeba uczyć młodych rozpychania się łokciami, walki, wyszarpywania dla siebie jak najwięcej korzyści. To bardzo kruchy fundament, na pewno nie nadaje się do poszukiwania szczęścia. Wydaje mi się, że gwarancją eudajmonii jest docenianie innych (pod warunkiem, że lubi się samego siebie). Trwałe relacje z innymi, obdarzanie zaufaniem, wybaczanie potknięć, wymaganie od samego siebie, wbrew temu, co krzyczy współczesny świat, mogą prowadzić do radości życia.

sobota, 30 maja 2015

Gdy bracia wykazują się inwencją, świat nabiera kolorów.
A tak z innej beczki...
Od kilkunastu dni chodzi mi po głowie myśl, by napisać o niecodziennym znalezisku, oczywiście, dla mnie niecodziennym. Na strychu u rodziców natknęłam się na maleńki zegarek mamy, zwyczajny, na plecionym paseczku. Ożyły wspomnienia. Ręka przygotowująca obiad (śniadań nie pamiętam), ręka trzymająca moją rękę, I pytanie, co zapamiętają moje dzieci? Jaki szczegół, jaki przedmiot? Może zapach? 
Wczoraj skończyłam czytać kolejny kryminał. Ucieszyłam się, bo muszę odpocząć od Miłoszewskiego. Zaczęłam podążać za jego wyobrażeniami o świecie, łapałam się na tym, że wiem, co chce napisać w kolejnym rozdziale. Podobnie było z J. Bator. Po trzeciej książce doszłam do wniosku, że pora od siebie odpocząć (jak w niby nowoczesnych związkach). Tak, rozstania bywają pożyteczne. Szukam kolejnej odskoczni, może mi coś podpowiecie?

piątek, 22 maja 2015

Nałóg, potrzeba przyniesienia sobie ulgi poprzez krzyżowanie słów. Noce utkane z makatek. Złote myśli, te zasłyszane, przeczytane, wymyślone szukają dla siebie wygodnej przystani. Niektóre odrzucam, inne odkrywam na nowo. Nie mogę uwierzyć w to, że zaszła we mnie tak duża zmiana. Złoszczę się, gdy ludzie próbują swoje poczynania tłumaczyć religią. Fałsz postaw, wykluczające się zachowania przerażają. Skąd w nas tyle sprzeczności? Przestałam praktykować,bo nie odnajduję się we wspólnocie, nie przyjmuję prawd objawianych przez złotoustych. Tęsknię za czasami, kiedy przed snem czytałam Pismo. Dawne dzieje. Ważna księga, ale tyle w niej okrucieństwa. Ociekający krwią ST nie nastraja do duchowych wędrówek, wręcz przeciwnie. Tak wiele zła wyrządzono z imieniem Boga na ustach, co gorsza, ten proceder trwa nadal. Nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że przemocą można coś zdziałać. Brzydzę się zamachami na wolność człowieka, dlatego czasami tak bardzo uwiera mnie szkoła. Nie ma nic cenniejszego niż możliwość stanowienia o sobie. Bycie prawym, mądrym, dobrym człowiekiem nie jest równoznaczne z byciem chrześcijaninem. Absolutu dotykajmy opuszkami palców, nie wkładajmy w niego łap, by dotknąć i udowodnić, że moja racja jest bardziej "mojsza" niż "twojsza".

35+

Czy to możliwe? Kiedy? Stateczna pani z trojgiem dzieci, mężem i ...No, właśnie, co po i? To "i" jest niebezpieczne, takie otwarte, a zarazem wymagające postawienia po sobie kropki. "I" powinno zostać niewypowiedziane. 35+ to nie czas na podsumowania. Kłębią się myśli, wirują emocje, tyle tego każdego dnia, że aż niemożliwym staje się próba zapisania. Dlatego milczę po wielokroć.

wtorek, 12 maja 2015


Pospacerowe refleksje, skąpana w słońcu wiosna odurza bzem;-) 



Z tą płytą wiąże się piękne wspomnienie. Koncert w Lisiej Górze (ojczyźnie Jana Rybowicza). Ładnych parę lat temu wyruszyliśmy motocyklem na spotkanie z poezją śpiewaną. Bywają takie okresy w moim życiu, kiedy mnie ona irytuje, ale wtedy często jej słuchałam. SDM i Bajor panoszyli się w "trampeczku.

poniedziałek, 11 maja 2015

Nie ma mnie w sieci, smakuję życie na bieżąco. Dni, godziny, minuty uciekają jak oszalałe. Na nic planowanie, na nic obietnice, że od jutra poukładam sobie rzeczywistość... Niekiedy dopadają mnie chwile zwątpienia, niekiedy euforia. Ot, zwyczajne bytowanie. Ostatnio częściej niż zwykle myślę o Chińczykach na polach ryżowych (siostro, od najmłodszych lat lubiłaś szyfry - Twoje "czytanie książek" miało odprężającą moc i pachniało dymem). A przecież nie jest tak, że cierpię. Po prostu zapominam, zapominam o tym, co najważniejsze. Poza tym męczy mnie schemat, choć z drugiej strony daje mi on poczucie bezpieczeństwa. Kolejny dysonans.
Wiele okienek wypełniło się w komiksie mojego życia. Był rozdział poświęcony wdychaniu świeżego powietrza w Suścu. Namiastka młodości przygnieciona obowiązkami związanymi z opieką nad Jagódką (chłopcy stali się niezależnymi kotami - wydeptują swoje ścieżki). Dobrze jest, gdy od czasu do czasu popatrzymy na nieznane nam twarze, posłuchamy potrzeb i opowieści tych, z którymi na chwilę zetknął nas los. Kojąca moc natury (phi, ale banał), roztoczański krajobraz tak bliski wioskowej dziewczynce pieścił moje zmysły, wywoływał wspomnienia. Wąwóz, który mógłby być tym wąwozem, w którym zjeżdżałam na sankach albo spacerowałam pod rękę z Olą (gdzie ona jest? co robi? jest szczęśliwa?), sprawił, że poziom adrenaliny wzrastał.Chwilowo, bez przesady!

Miłość od pierwszego wejrzenia


Kolejny rozdział komiksu mógłby nosić tytuł "Urodziny Kamilka". Zabawne jak wiele zachodu trzeba, żeby nie przegapić emocji dziecka. Wzruszałam się nieprzytomnie, gdy stawały mi w pamięci obrazy sprzed lat. Mały, rozważny, ostrożny człowieczek z radością odkrywał kolejne aspekty życia - biegał do przedszkolnej kuchni, żeby pomóc paniom kucharkom, płacił za nas rachunki, w każdym urzędzie lądował po drugiej stronie biurka, by obserwować poczynania urzędników, walczył o podwyżkę dla kochanej Halinki, zapominał, czy pił "tatao". Można by wymieniać i wymieniać. Opakowałam te wspomnienia w piękny, kunsztownie zdobiony papier i umieściłam w jednej               z szufladek mózgu.
Trzeci rozdział to "Kubuś na ekranie". Którejś nocy oglądaliśmy z Jackiem reportaż o ciężko chorym maluchu. Pierwszy kadr była jak uderzenie pioruna. Prezentowany chłopiec to wypisz wymaluj Kuba sprzed kilku lat. Skacząca piłeczka wyrzucająca z siebie mnóstwo słów, starannie dobranych, "poważnych", a zarazem tak rozbrajająco pociesznych. Mój nastolatek pożarł małego Kubusia - bardzo mało mówi, odpowiada monosylabami. Jeśli już buduje pełne zdania - dotyczą one motocykla i są adresowane do Jacka:-))).
Czwarty rozdział "Dziewczyńskie przedpołudnia", czyli ja, Jagoda i Edyta. Zdjęcie, komentarz, zdjęcie, komentarz. Całkiem przyjemne uzależnienie. Wymieniamy się uwagami, warczymy na siebie, śmiejemy się. Lubię to.

sobota, 25 kwietnia 2015

Wcale nie miękki fotel, ot, krzesło i to niewygodne. Nieważne! Wszystko nieważne. Gdy dojechaliśmy na miejsce, urzekł mnie wygląd pałacyku. Skromny, wysmakowany gmach, z gatunku tych, co to się czuje ich ducha. Dwie sale połączone w jedną, scena na wyciągnięcie ręki, czyli mój ulubiony klimat. Ciasno, przytulnie, ramie w ramię. Wielkie okna ozdobione firanami, nowoczesność poukrywana, pochowana i bardzo dobrze. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, jak żyli właściciele dworku, czy się lubili, jak wyglądały przyjęcia (siedzieliśmy chyba w sali balowej). Oj, musiało być na nich gęsto od intryg, uczucia z całą pewnością wirowały nieprzytomnie, ech, pożyć choć przez chwilę w takiej rzeczywistości! W oczekiwaniu na muzyków rozglądałam się po sali, studiowałam twarze przybyłych. Obserwacja nr 1 - ludzie w różnym wieku "(a więc nie ma mowy o szufladkowaniu), obserwacja nr 2 - większość chyba przyszła świadomie (brak przypadkowych "wielbicieli", którzy zostali obdarowani biletami przez pracodawcę), obserwacja nr 3 - (tu ogromna radość) na sali siedzi moja ulubiona uczennica (już absolwentka, ba! maturzystka) w towarzystwie chłopca, kolegi (również mojego byłego ucznia) i sympatycznej, uśmiechniętej, życzliwej mamy. Oczywiście, nie wytrzymałam, musiałam podejść, by się przywitać. Niezmiennie cieszą mnie takie spotkania, gdzieś daleko od oswojonego przez nas świata wpadamy na znanych, bliskich nam ludzi. 
Pozostało już tylko czekać na wyjście artystów! Gdy się pojawili, sala zawrzała radością, podekscytowanie udzielało się lawinowo. Pierwsze dźwięki utwierdziły mnie w przekonaniu, że jesteśmy we właściwym miejscu. Żywiołowa spontaniczność, dziecięca delikatność, zaangażowanie, a przy tym wielobarwność, pomysłowe mieszanie konwencji sprawiły, że koncert był niezwykły. Bisom nie było końca, a "Domowe melodie" niestrudzenie zaspokajały głód publiczności. Pięknie, po prostu pięknie. Zapomniałam, gdzie jestem, odpłynęłam (mimo że nie zagrali "Okruszka"). Wieczór był cieplutki, bezwietrzny, żartowaliśmy z Jackiem (idąc do samochodu), że warto by było uderzyć  w miasto;-) Pozostało to jednak w sferze marzeń (póki co), ponieważ w domu czekała na nas trójka pisklątek piastowanych chwilowo przez dziadków. Nie wiem, kiedy śmignęło nam 70 km! 

piątek, 24 kwietnia 2015

Zasiadłam, by napisać o koncercie, ale..odebrało mi siły. Dowiedziałam się właśnie o śmierci Pana prof. Bartoszewskiego, dobrego, m ą d r e g o człowieka, intelektualisty z krwi i kości. Lubiłam Go słuchać, lubiłam na Niego patrzeć. Dawał nadzieję, że świat nie zwariował. Z pewnością wielu jest wokół nas podobnych ludzi, niestety nie pokazują ich w szklanym okienku. Prof. o czasu do czasu przemawiał nam do rozsądku, apelował do sumień tonem dalekim od kaznodziejskiego zadęcia.
Smutna wiadomość.
O koncercie jutro...

środa, 22 kwietnia 2015

Słońce! Czekałam na nie z utęsknieniem. Myśli krążą wokół obrazów Andrzeja Wróblewskiego, chyba za sprawą kryminału Zygmunta Miłoszewskiego. Świetna książka, mam wrażenie, że dzięki niej przeproszę się z tym gatunkiem prozy. Przekonałam się do wartkiej akcji utaplanej w krwi. "Rozstrzelanie" dotyka nieco innej rzeczywistości, ale paradoksalnie, według mnie, może w jakimś stopniu odzwierciedlać akcję "Ziarna prawdy". Choć z drugiej strony płótna Pietera Bruegela swoją turpistyczną wizją świata również przystają do książki Miłoszewskiego. Taka np. "Szalona Gocha", chaos intencji, chaos emocji, chaos sytuacji. I ta wyzierająca z każdego kąta brzydota! Zupełnie jak    w świecie bohaterów tropionych przez Szackiego. 
Czekam na piątek, mam nadzieję, że się nie rozczaruję. 

wtorek, 14 kwietnia 2015

Zagłębiona w miękki fotel łowiłam dźwięki płynące ze sceny. Rozkoszowałam się i złościłam zarazem. Muzyka piękna, wielobarwna (10 artystów) kładła się słodkim plastrem na sercu, wywoływała galop wspomnień, skojarzeń, refleksji. A z tyłu głowy kołatała myśl, że to nie tak powinno być, koncert na krześle - delikatny dysonans. Choć z drugiej strony występ wymagał skupienia. Dzięki niemu można było docenić wszystkie niuanse, dźwiękowe smaczki. Kolejny raz bliskość Jacka pozwalała na podróż w przeszłość. Wycieczki samochodem z piosenkami Nosowskiej w tle. Lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Młodość...spod znaku wrażliwości kształtowanej przez kasetowe (kto dzisiaj o tym pamięta?) nagrania. Co wywoływało złość? Chyba atmosfera, ludzie przyspawani do krzeseł. Brak spontaniczności.

Bardzo lubię metafory budowane przez K.N., niewymuszone, poetyckie, magiczne. Lubię jej styl bycia - niezmienny od lat.

piątek, 10 kwietnia 2015

Miłego dnia! Słuchamy z Jagodą muzyki i pląsamy po domu, ale, ale, słońce do nas zagląda, więc wyjdziemy mu na spotkanie.

środa, 8 kwietnia 2015

Marek Dyjak, wysoki mężczyzna o wyglądzie niedźwiedzia, powierzchowności gbura i wrażliwości dziecka. Cudowna mieszanka. Przejmujące dreszcze na dźwięk Jego głosu, zadymiona sala naszych mizernych "Perspektyw", trąbka, bliskość Jacka - kolaż, który sprawił, że ta chwila sprzed kilku lat już na zawsze zamieszkała w mojej pamięci. Wypełniał sobą całą salę, mimo że stał nieruchomo na środku sceny, krzyżując ręce na piersiach. Potęga tkwi w autentyczności, szczerości odruchów. Żadne wykształcenie nie sprawi, że będziemy wiarygodni jako artyści. Artyzm nosi się w sobie od urodzenia. Tak myślę. Drugie wspomnienie to szalona jazda moim trabantem przy dźwiękach muzyki Dyjaka, wyprawy do pracy najwspanialszym samochodem pod słońcem. Wszystko razem dawało poczucie wolności... Nie musieć nic nikomu udowadniać, ot, co.





wtorek, 31 marca 2015

Peleryna codzienności opada, gdy zostaję sam na sam z własnymi myślami. Kreacje pojawiające się w mojej głowie noszą znamiona schizofrenicznych wizji. Z jednej strony widzę siebie jako uporządkowaną, potrzebującą stabilizacji istotę, z drugiej zaś  jako niezależny (!) byt, który lubi chadzać rzadko uczęszczanymi ścieżkami. Niekiedy mam wrażenie, że siedzą we mnie dwie wykluczające się nawzajem Renaty;-) To niezbyt oryginalne, z pewnością większość z nas tak ma. Nasiąkamy oczekiwaniami innych, przejmujemy ich zachowania, czasami sądy. Gubimy własne marzenia, przyswajamy pragnienia tych, z którymi obcujemy. Tworzy się prawdziwy życiowy kogel - mogel. Mechanizm działa też w drugą stronę, to my narzucamy innym nasz sposób postrzegania rzeczywistości, przekazujemy swoje dążenia.

piątek, 27 marca 2015

Kogo obchodzą słowa? Obraz zawładnął naszym życiem, zabrakło miejsca na migotanie wyobraźni pod wpływem brzmienia słów, zabrakło czasu na kosztowanie subtelności, wszystko musi być wprost, bez niedomówień. Rozkołysane śpiewem ptaków serce (wiosna, ach!) wyje z tęsknoty za rajem utraconym. Kolejny raz mitologizuję dzieciństwo, mimo że nie było ono sielanką. Ostrza ludzkich postaw raniły do głębi, a ja, paradoksalnie, wyrywam się do tamtych chwil, rozchylam nozdrza, próbując odnaleźć zapachy sprzed kilkudziesięciu lat. Na próżno. Odkrywam zaledwie strzępki doznań. Z zazdrością obserwuję poczynania moich dzieci. Smakują życie, rozrywają je na kawełeczki. Nieuważnie, jakby mimochodem, przyjmują nowe uczucia. Nie mam prawa ich przygotowywać na to, że w "dorosłym życiu" już nic nigdy nie będzie tak intensywne, wielobarwne, nieograniczone. 


czwartek, 26 marca 2015

Kocham! Ten głos, tę wrażliwość, metafory, wszystko. Chciałabym byc tak krucha i ulotna jak wokalistka "Domowych melodii". Niesamowity zespół. Gra wyobraźni na bardzo wysokim poziomie. Zwyczajne, niewyszukane słowa układają się w poetyckie frazy, zupełnie jak u p.Szymborskiej. 

wtorek, 24 marca 2015

Komentarz do dzisiejszych (wczorajszych, przedwczorajszych) wydarzeń to wiersz "Do prostego człowieka" Juliana Tuwima. Amerykańscy żołnierze na rynku polskiego miasteczka, "tacy otwarci, przyjacielscy". Kpina. Żal. Niemoc. Jak zawsze, gdy ktoś bierze mnie za istotę pozbawioną mózgu. Słowa jednej z mieszkanek: "Gdy na nich patrzę, wiem, że jesteśmy silni, czuję się bezpieczna" przerażają, paraliżują. A przecież wystarczy prześledzić (nawet po łebkach) historię naszego narodu...Słodka naiwności spod znaku września 1939r. ("A jak Hitler skoczy, to dostanie w zęby fest").


poniedziałek, 23 marca 2015

Ponadgryzałam chwile, sok leniwą strużką płynie po moim życiu. Każdą z nich odkładałam na później, a teraz nie mogę zapanować nad chaosem. Nic nowego. Kolejne emocje, doznania, obserwacje do kolekcji (tej niewidzialnej, ustawionej na jednej ze ścian mojego mózgu).
Po pierwsze, ogromna dawka śmiechu z Kaśkami.Nic tak nie odpręża jak barwna karuzela skojarzeń, posypana ripostami, ale przede wszystkim życzliwością. Dawniej wydawało mi się, że "babskie" pogaduchy to sport nie dla mnie. Nic bardziej mylnego! Lubię je, wciągają mnie. Co natura, to natura.
Po drugie wyjazd do Lublina (całą ferajną, a co!). Podróż z dzieciakami, nieświadomą niczego Jagódką i chłopcami skrzętnie wyłapującymi każde zgrzytnięcie skrzyni biegów. Spotkanie z dobrymi, wesołymi ludźmi i wizyta w teatrze. Czekałam na Mordora. Układałam sobie w głowie obrazy, budowałam scenografię, ustawiałam aktorów... I co? Ani krzty mojej wizji, dużo lepiej, wymowniej, drastyczniej, ale też śmiesznie (może raczej prześmiewczo). Według mnie Ziemowit Szczerek ma poniekąd gombrowiczowski sposób przedstawiania rzeczywistości. Przy tym bardzo dobitnie występuje przeciwko schematom, drwi z ludzkich wyobrażeń o innych narodach. Tak naprawdę w jego reportażach po trosze dostało się nam wszystkim: Rosjanom, Ukraińcom, Polakom (najbardziej), mieszkańcom "lepszej" Europy Zachodniej. Adaptacja teatralna  udana, choć na początku myślałam, ze mam do czynienia z kolejnym gniotem robionym pod publiczkę, a to za sprawą soczystych wulgaryzmów miotanych nieprzytomnie przez większość aktorów. Jak się później okazało, to był celowy zamysł (ujawniony w błyskotliwym dialogu wydawcy z dziennikarzem). Jedyny minus stanowiła długość sztuki, trzy godziny gry otarły się o przegadanie. Już dawno odkryłam, że dłużyzna zabija ducha.
 Dodałam do ulubionych (mimo długości), podobnie zresztą uczyniłam z nocą spędzoną w towarzystwie, Ani i Karola. Cenię ludzi, którzy umieją żyć. Nie kopiują, nie kalkują, ot, spełniają swoje marzenia w cudownie delikatny i nienachalny sposób. Są otwarci, szczerzy i tak zwyczajnie dobrzy. Opowieści podprawiane alkoholem sprawiły, że noc minęła niepostrzeżenie. 
Jeszcze jeden element wart jest uwagi, a mianowicie podróż z moją rodzinką. Lubię nasze wyjazdy, stłoczeni w aucie mamy okazję gadać, gadać, gadać..., a czasem nawet rozmawiać;-), śmiać się, spierać, a także pokazywać sobie na wyścigi ciekawostki za oknem. 

środa, 11 marca 2015

Poprzytulam i popieszczę literki, są nieco opuszczone, pominięte. Kołaczą mi w głowie, wyciągają rączki, a ja nie mam wystarczająco dużo samozaparcia, by je ugłaskać. Ciągle coś staje mi na drodze. Wiele się we mnie uczuć zebrało (hormony mają w tym swój udział), wiele domaga się nazwania, obnażenia. Zacznę od nowej odmiany radości, której źródeł należy poszukiwać w swego rodzaju inicjacji. Może raczej przejścia. Przymierzanie garnituru przez Kubusia wywołało we mnie istne szaleństwo myśli, galop refleksji, nieuporządkowanych, rwanych, słodko - gorzkich. Pierwsze - małe rozdrażnienie (cóż to za fanaberie kupować garnitur nastolatkowi!), drugie - zniecierpliwienie (dlaczego ktoś wciska mi tanie teksty o "młodzieżowym stylu"!), trzecie - zachwyt (mój mały Kuba staje się mężczyzną), czwarte - radość (zakupy z małomównym, dowcipnym nastolatkiem są prawdziwą frajdą, mimo wszystko). Dbałam o to, by nie zachowywać się jak rozmiłowana w synku mamuśka, dzielnie walczyłam ze wzruszeniem. Dopadło mnie zdziwienie: ja też ulegam magii chwili, sentymentalne och, ach, zawładnęło moim sercem. Uuu, jakby to powiedzieć, e, nie powiem, słów nie znajduję.
Wędrowanie z Kamilkiem, Jackiem i Jagódką to drugi powód wyścigu myśli, spostrzeżeń (brak Kuby - kolejny znak zmian, powolne opuszczanie gniazda, "Ja zostanę,jestem zajęty"). Ze słońcem za pan brat chwytaliśmy niedzielne przedpołudnie. Niuniek ma bujną wyobraźnię, zawstydza mnie błyskotliwością, przyłapuje na niedociągnięciach.Wiele w nim jeszcze słodkiego malca, który z pasją rozgryza świat. Ciepło dłoni Jacka przypieczętowało te chwile. Stop klatka, zapamiętaj, dodaj do ulubionych.
Dzień wcześniej, w sobotę, również miałam co dodać. Cztery godziny rozmów z Edytą to pożywka dla siostrzanej więzi. Śmiech, żart przeplatany powagą, elementy zdawania relacji. Esencją bliskości jest umiejętność "współmilczenia", nieatakowania słowem, gdy druga strona nie ma nastroju. Podziwiam Edytę za jej odwagę i wielką determinację. Za samodzielność myślenia i prawość charakteru. Hmm, nie napiszę nic więcej, bo zabrzmi to jak laurka. Jedno jest pewne, super jest mieć siostrę, z którą można oplatać koszałki - opałki, z którą można śmiać się całą gębą, z którą można bezkarnie stroić miny uwieczniane na zdjęciach.
Jeszcze jedno, o szóstej (od poniedziałku do piątku) dom zaczyna pulsować, woda w łazience przypomina o konieczności przegonienia śladów pobytu w krainie Morfeusza, czajnik podskakuje, domagając się wyplucia z siebie wrzątku na kawę, pod ciężarem Jacka rąk skrzypi deska do prasowania, Jagódka mruczy, Kubuś krzyczy: "Zamknij te drzwi" (ma na 8, może pospać), rozgorączkowany Kamilek poszukuje kolejnych części garderoby. A ja? Ja pochylona nad kuchennym blatem włączam taśmę produkcyjną, kroję, obieram, pakuję, zaparzam. O dziwo, nie złości mnie to, wręcz przeciwnie, ze swego rodzaju tęsknotą czekam na tę chwilę, kiedy przysiądę obok Jacka, by ...rozpocząć z Nim dzień. A potem...potem zamykają się za moimi facetami (albo facetami mojego życia) drzwi, dom pustoszeje, staje się zbyt wielki dla nas dwóch. Rzut oka na córcię przywraca mi równowagę, jej piękne uśmiechnięte oczka dodają energii, są motywacją, by nie marudzić, nie snuć się jak słoń, by po prostu działać.

czwartek, 5 marca 2015

Podglądam ludzi! Taki  sport. Mam na to czas, więc patrzę, patrzę, patrzę (brakuje mi jedynie poduszeczki na parapecie). Konwencjonalna rozmowa młodej kobiety ze staruszką siedzącą na przystanku nie napawa optymizmem - jak na konwencjonalną rozmowę przystało. Marudzenie, narzekanie, utyskiwanie. Za to już w cukierni - tak, tak uległam pokusie, weszłam po rurki z kremem - miła dziewczyna z niewymuszonym uśmiechem podała mi źródło rozpusty. Nie wiem, co mi bardziej smakowało wypieki czy sposób podania. Wiele zależy od nastawienia.
Poranek z mamą...Dużo dobrych uczuć. Przedstawicielki trzech pokoleń pod jednym dachem (towarzyszyła nam Jagódka) . Każda z nas obraca się w innej rzeczywistości, ale tak naprawdę jesteśmy do siebie bardzo podobne. Coraz bardziej doceniam uczucia łączące mnie z rozmaitymi ludźmi. Siwe włosy mamy są naturalnym sygnałem, że trzeba celebrować wspólnie spędzone chwile. Gdy chodziłam do pracy, zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. Wiele czynności wykonywałam mechanicznie, niczym maszyna zaprogramowana do zaliczania kolejnych dni. Tak, oddycham zdecydowanie innym powietrzem, wyciszyłam się, uporządkowałam wartości, zrewidowałam potrzeby, oddzielając rzeczywiste od wyimaginowanych. Często sobie myślę, że moja córeczka pojawiła się po to, abym przejrzała na oczy i nauczyła się (na nowo) doceniać wszystko, co przyniósł mi los. A dał niesamowicie wiele. Łatwo jest przestać zauważać dobro, przyzwyczajamy się do niego, traktujemy jak coś oczywistego, coś, co się nam należy. Carpe diem.

wtorek, 3 marca 2015

Nasze narodowe rozdwojenie jaźni, sprowadzanie najgłębszych uczuć do poziomu obrzędu. Skąd dzisiaj takie myśli? Pojawiły się za sprawą banalnej czerwonej wstążeczki przyczepionej do budy wózka prowadzonego przez młodziutką dziewczynę. Obrazek z kolejki do kasy w sklepie. Zastanawiające, tyle w nas sprzeczności. Klepiemy modlitwy i uprawiamy czary mary. Wierzymy    w Boga, ale na wszelki wypadek chwytamy się za guziki na widok kominiarza, obchodzimy różne święta - narodziny Chrystusa, zmartwychwstanie, ale boimy się, gdy czarny kot przebiegnie nam drogę, nie wietrzymy pościeli w piątek itp. Lubię się temu przyglądać. Zabawnie jest wyłapywać takie rozbieżności. Mam wrażenie, że jako naród jeszcze nie opuściliśmy tych pogańskich łąk z bożkami. Narzucenie nam wiary w jedynego Boga wymusiło zmianę zachowania, ale najwyraźniej nie mentalności. Gdzieś w głębi duszy tkwi w nas potrzeba zaklinania rzeczywistości, ludowego zamawiania. Chodzą szeptuchy po ulicach, robią znak krzyża, mieszają obrządki i nawet tego nie wiedzą.

poniedziałek, 2 marca 2015

Gdyby przyszło mi zaplanować życie, z całą pewnością nie zrobiłabym tego z rozmachem. Nigdy nie miałam rozbuchanych marzeń, chyba nie mogłabym być wynalazcą, nie pchnęłabym machiny dziejów. Czy to źle? Człowiek powinien być szczęśliwy. Ba! Już słyszę komentarze, tak, szczęście mieni się milionami barw. Wróćmy do planów. Pamiętam (całkiem dobrze), jak w liceum wpisywaliśmy do kroniki nasze marzenia, plany dotyczące przyszłości. Z pełnym przekonaniem naskrobałam, że będę miała dużą rodzinę, zostanę nauczycielką, stanę się grubą Renią (cha, cha, cha!). Całkiem udane zaklinanie rzeczywistości. Zgadnijcie, który z elementów układanki najbardziej mnie drażni? Który bym wymieniła? Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że dwa należałoby zmienić. Mam wymarzoną, wspaniałą rodzinę (tę moją czwórkę, rodzeństwo, rodziców, teściów), wiem, że otaczają  mnie życzliwi, ciepli i mądrzy ludzie. W ogóle mam szczęście do ludzi. Wielu z nich jest wspaniałych. Co bym zmieniła? Otóż, jak każda kobieta, swój wygląd - te kilogramy, które mnie niekiedy przytłaczają, zaburzają moje postrzeganie rzeczywistości. Po drugie pracę. Tak, nie wyobrażam sobie siebie w szkole za kilkadziesiąt lat. Uwielbiam kontakt z młodzieżą, ale boję się, że z upływem czasu stanę się stetryczałą, zrzędzącą, wiecznie niezadowoloną nauczycielką - panią "wszystkowiedzącą". Brrr! Przerażające. Zachwycam się świeżością dzieciaków, ich skłonnościom do fantazjowania, poszukiwania radości w drobiazgach (np. umazaniu się farbą - były takie dwie dziewczynki, które przygotowując dekoracje, wymalowały same siebie. Wyglądały cudownie zabawnie, ale ściągnęły na siebie gniew niektórych nauczycieli, choć przecież nie zrobiły nikomu krzywdy...). Buntuję się przeciwko brakowi dystansu do siebie, nieumiejętności odróżniania wesołości od nieposłuszeństwa. Świat byłby piękniejszy, gdybyśmy nie bali się żyć kolorowo!

piątek, 27 lutego 2015

Jak zachować radość życia? Mam wrażenie, że niektórzy wcale jej nie poszukują, nie pragną. Ostrowiec jest maleńki, dzisiaj po raz kolejny spotkałam małego, dziwnego, zmęczonego wszystkim człowieczka o rozbieganych oczkach. Jego wiek mógłby wskazywać, że mamy do czynienia z kimś mądrym, doświadczonym, a tu taki klops! Ze starej twarzy zieje nienawiścią, wykrzywione grymasem usta wypluwają obelgi dotykające niemal wszystkich, Poprzednim razem (o ironio!)           w kancelarii proboszcza był to potok zalewający właścicieli sieci komórkowych (wtedy wydawało mi się to nawet zabawne), dziś pani sprzedawczyni w pierogarni  musiała wysłuchać narzekań (niewłaściwe słowo) na lekarzy nazwanych konowałami, na obecny rząd (niezbyt oryginalne), na Tuska, na Kopacz itd. Kto daje ludziom prawo do trollowania na ulicach? Grabaż ma rację:
"Bywasz piekącym jadem trollów 
Na internetowym forum 
Vivat Polonia frustrata! Vivat Dąs Psychopata!"
 Ociekanie jadem odbywa się nie tylko w sieci, ale także na ulicy. Smutne. Przykre. Dobrze, że były ze mną dzieci. Kamil ma zdolność rozbawiania do łez. Lubię z nim rozmawiać.

czwartek, 26 lutego 2015

Spotkanie po latach. Tak można powiedzieć. To wielka sztuka umieć rozmawiać z kimś, z kim straciło się kontakt (nie fizyczny - duchowy). Nadspodziewanie dobrze wypadło. Ulga i swoiste poczucie radości, nie musieć udawać, po prostu dobrze się rozumieć. Nie o wszystkim trzeba mówić, nie wszystkie tematy poruszać. Można i należy zgrabnie lawirować, by nikomu nie stała się krzywda. Chyba o to właśnie chodzi w relacjach z innymi. Napisy na ścianie nie powinny być martwe. 
A wczoraj? Wczoraj było odprężająco, śmiesznie, pogodnie i życzliwie. Dobrze jest popytlować         z dziewczynami, które mają z jednej strony podobne do mojego spojrzenie na świat, z drugiej zaś skrajnie inaczej je realizują. Kilka  godzin prawdziwej babskiej uczty bez grama wspomagaczy (no, chyba że za takie uznamy ciasto i lody). Czerpać pełnymi garściami z kontaktów z ludźmi, sedno życia i jedyny sens.

środa, 25 lutego 2015

"Dyskretny bohater" książka - czytadło. Można odpocząć, chwilę pobyć w innej rzeczywistości. Od dawna czekam na lekturę, która mną wstrząśnie, która mnie zachwyci i rozkocha w sobie. Ostatnio takich uczuć doznawałam, czytając wywiad rzekę z prof. Mikołejką. Zaimponował mi ten niepozornej postury człowiek swoją rozległą wiedzą, błyskotliwością i mądrością. Dobrze, że istnieją wokół nas ludzie patrzący na świat głębiej, to zmusza do pracy nad sobą, odkrywania nowych potrzeb. Chroni też przed zagubieniem, pogrążeniem się w konsumpcjonizmie. Jest jeszcze jedna korzyść płynąca z poznawania filozofów, otóż dzięki nim stajemy się bardziej tolerancyjni, lepiej rozumiemy innych ludzi. "Nic tak nas nie określa jak dzieciństwo" dowodzi Zbigniew Mikołejko,
i ma, naturalnie, rację."Cała reszta to tylko przypis do dzieciństwa". Możemy próbować uciekać od przekazanych, wyuczonych wzorców, ale to nie jest łatwe, bo one zostają  w nas niejako wdrukowane, wbite. Sposób patrzenia na świat i na ludzi jest chyba tak naprawdę po prostu sumą doświadczeń tych, z którymi obcujemy w dzieciństwie, to oni nas kształtują. Mały człowiek chłonie rzeczywistość bardzo intensywnie, chce wierzyć w szczerość intencji. Pamiętam jakim wzorem byli dla mnie rodzice, nadal są. Od jakiegoś jednak czasu nie odmawiam im prawa do człowieczeństwa (czytaj słabości). Gdy byłam małym berbeciem, żyłam w przekonaniu, że są to istoty nieomylne, najmądrzejsze na świecie. Później krok po kroku odkrywałam ryski na tym obrazku. Podobnie było   z innymi dorosłymi, np. nauczycielami. Doskonale pamiętam, jak bolało, gdy zauważałam ich słabości, wady, rozdźwięk między tym, co mówią a tym, co robią. Naturalna kolej rzeczy. Szkoda tylko, że taka gorzka. Szkoda, ze sami podlegamy takim procesom. Chciałabym być dla moich dzieci wzorem, ale wiem, że to bardzo trudne. Chłopcy bez trudu demaskują każdy fałsz. To dobrze, często dzięki nim jestem przyzwoitym człowiekiem, pilnują, aby słowa znajdowały odbicie                           w rzeczywistości.
W ostatniej "Polityce" jest świetny reportaż o ojcach herosach. Mężczyznach, którzy poświęcają życie swoim ciężko chorym dzieciom. Piękni ludzie.Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że "cudownie jest, powietrze jest, dwie ręce mam, dwie nogi mam".

niedziela, 22 lutego 2015

Spotkanie ze sztuką? Niestety nie. Choć dobrze było na chwilę wyjść z roli matki (nie do końca - myśli krążyły wokół dzieciaków) i chłonąć zapach obcego miasta, obcych miejsc. "Atak Impro!", cóż, może gdybym widziała ten gatunek po raz pierwszy, zachwyciłabym się szczerze i bez zastrzeżeń.W piątek jednak czułam niedosyt, uwierały mnie niedociągnięcia. Zresztą Jacek miał podobne zdanie. Oboje doszliśmy do wniosku, że Buksiński z Lublina jest o klasę lepszy, barwniejszy, może mniej krzykliwy, mniej swobodny, ale na pewno jest mistrzem w swoim fachu. Mimo wszystko warto było...Dla samego obcowania z innymi ludźmi, dla obserwacji - Łódź o północy tętni życiem aż miło. Tysiące twarzy, każda z nich poszukuje, błądzi, wtapia się w migające światła.

środa, 18 lutego 2015

Dawno mnie nie było;-) Życie płynie spokojnie. To chyba dobrze, choć czasem budzi się we mnie głód wrażeń. Szukam bodźców, układam w głowie historie, które mogłyby być opowieścią. Póki co brak mi determinacji, aby je zmaterializować, literki nie lądują na kartkach, nie są wystukiwane, wylegują się w kącikach mózgu, od czasu do czasu radośnie podskakując. Wczorajszy spacer uświadomił mi, że ludzie wykonują mnóstwo schematycznych zajęć, ponieważ nie mają pomysłu na życie (ja też). Z uporem maniaka czyścimy, pucujemy, robimy zakupy, gotujemy, jemy itd. Gdzie w tym wszystkim sens życia, gdzie czas na refleksję? Miliardy minut strawionych na niczym. Z drugiej jednak strony te wszystkie czynności  są ważne, na swój sposób dają poczucie bezpieczeństwa. Błędne koło.
Ostatnio opublikowano badania, z których wynika, że ok.6,2 mln Polaków nie przeczytało w minionym roku żadnego słowa drukowanego (ani prasy, ani książek)! Boję się naszego społeczeństwa.

niedziela, 15 lutego 2015

Przemierzanie życia...Dosłownie i w przenośni. W wędrowaniu jest coś ulotnego. Ślad stopy na drodze jest jedyny w swoim rodzaju. Niby nic, ale tak naprawdę coś. Byliśmy dzisiaj na cmentarzu, spotkanie przeszłości z teraźniejszością. Można by nas posądzić o tani sentymentalizm. Zarzucić skłonność do oklepanych odruchów. Ja jednak potrzebuję takich wycieczek. Stojąc nad grobem bliskich lub po prostu znanych mi kiedyś ludzi w jakiś sposób dotykam śmierci. Dotykam śmierci i zarazem celebruję życie. Doceniam każdą chwilę, zapach, dźwięk. Kultura masowa odebrała ludziom radość życia. Wmówiono nam pewne potrzeby (o ile nie wszystkie), a przecież prawdziwa wartość tkwi w szczerości odruchów, intensywności odczuwania bliskości drugiego człowieka, w czasie, który mu poświęcamy. Ziarenka maku składające się na makowiec życia. Uf, jakie kulinarne metafory. Tandetne, ale moje. Niedziela zapamiętana jako: aromatyczna kawa, rozmowy z chłopcami, wydeptywanie ścieżek, gotowanie z Jackiem (zapach mielonych...), śmiechy z Edytą (próbującą zapanować nad netem). Wreszcie szara farba na dnie mojej ulubionej torebki (nie potrafiłam się złościć - to bardzo dobrze!). Co przyniesie jutro?

sobota, 14 lutego 2015

Niesamowite! Od samego rana trwała we mnie walka materializmu z duchowością. Miotałam się nieprzytomnie, przygotowując przyjęcie urodzinowe dla Kubusia (oberwało się przy tym moim synom, niestety) i jednocześnie kontemplowałam rzeczywistość. Trudne do pogodzenia, a jednak. Na szczęście udało mi się uniknąć ogłupienia spod znaku Walentynek . Skąd w ludziach potrzeba pustych gestów, plastikowych serc, wymuszanych bukietów, obowiązkowych "romantycznych" kolacji? Głód emocji? A może po prostu brak zdrowego rozsądku, niemożność samodzielnego myślenia? Bezkrytyczne chwytanie wszystkiego, co podtyka rynek, z całą pewnością należy łączyć ze swego rodzaju deficytem. Z drugiej jednak strony inwazja czerwieni i serc może być dla wielu ludzi pretekstem do zbudowania czegoś pięknego (choć chyba w to nie wierzę). Nic to, przeszło. Jutro będzie nowy dzień. 15 lutego, niedziela.

piątek, 13 lutego 2015

Słońce, można się w nim wykąpać. Spływa z nieba bardzo hojnie. Bardzo dobrze. Wczorajsze spotkania ze znajomymi z pracy uświadomiły mi, że tęsknię za tymi ludźmi. Człowiek to zwierzę stadne, jednak. Dzieciaki przybiegły, by się przywitać, miły gest, tak jakoś ciepło na sercu. Mówiły jedno przez drugie, kolejny raz odkryłam, że wiele mi daje młodzieńcza energia, żywię się nią.Bardzo ważne jest to,aby nie zapominać o ludziach, nie izolować się. Jesteśmy sobie potrzebni. W związku z tym: miłego dnia! Wstałam, co prawda, o 6.00, Wy na pewno też już dawno na nogach, ale mimo to życzę miłego dnia, dobrego. Rozglądajmy się wokół siebie. Podziwiajmy nasz piękny świat, gdziekolwiek będziemy. Do "napisania"

czwartek, 12 lutego 2015

Czwartek, czwarteczek, czwartuniek, pięknie! Grzywka na bok, błysk w oku. Zapuszczam się miedzy ludzi. Poobserwuję, porozmawiam, pośmieję się i wrócę, wyciągnę pachnące pudełeczko z myślami i delikatnie pogłaszczę niektóre z nich. Wczoraj zrodziła się we mnie potrzeba wygrzewania w słońcu, może raczej nie zrodziła, a odrodziła. Dzisiaj natomiast moje myśli krążą wokół przypadkowo poznanych ludzi. Tych, z którymi los zetknął mnie na chwilę. Twarze migają mi przed oczami, analizuję nasze relacje. Odzywa się chęć odgrzebania niektórych znajomości, od innych uciekam nawet myślami.
Poza tym dzisiaj jest naprawdę szczególny dzień. Szesnaście lat temu po raz pierwszy zostałam mamą. Byłam młodziutka, ale wiedziałam, że dam radę. To był szczególny rodzaj euforii. Kubuś...mały Kubuś - ruchliwy człowieczek, który wniósł do naszego życia mnóstwo nowych uczuć, szaleństwo spostrzeżeń! W 2003r. kolejny powód do odczuwania bezbrzeżnego szczęścia -Kamilek, a siedem miesięcy temu powtórka z radości - Jagoda. Tyle banałów napisano o macierzyństwie. Najważniejszego nie da się opisać, jest niewypowiedziane.

środa, 11 lutego 2015

Wróciłam, siadłam i poczułam potrzebę obnażania poprzez słowa. Za plecami zostawiłam sąsiadów, tłumy w "Biedronce", samochody z kierowcami o różnych minach, a także miłe panie ekspedientki w osiedlowym spożywczaku, w zasadzie powinnam napisać w świątyni pożerania (coś na kształt świątyni dumania, prawie). Ciężkie niebo straszy i tak już przerażonych mieszkańców miasta. My - ludzie - zbyt łatwo dajemy sobie wmówić, że nadciągają  gorsze czasy. Chyba to na swój sposób lubimy. Pławimy się w narzekaniu.
- " Co słychać? "
- "A nic dobrego, tu mnie boli, sąsiad nieuprzejmy, dzieci nieczułe, mąż szkoda gadać..."
Litania rozwija się, rozciąga, pęcznieje. Do głowy nam nawet nie przyjdzie, że można inaczej.
-"Co słychać?"
- "Dziękuję, wszystko dobrze. Mam wspaniałe życie. Każdego dnia doświadczam czegoś nowego, sprawdzam poszukuję, tyle możliwości, tylu wspaniałych ludzi."
Zapachniało utopią, aż w nosie wierci. Ale dobrze jest pomarzyć, a nuż marzenie się spełni? Kto wie?
Mamy jedno życie, a trawimy je na zaspokajaniu przyziemnych potrzeb.
Obrazek z dzieciństwa.
Leżę na trawie, leniwie gryzę soczyste źdźbło, słońce pali, ale to całkiem przyjemne. Wdycham zapach lata. Kto by pomyślał, że będzie to jedno z najwspanialszych wspomnień. Szukam tych doznań, ilekroć znajdę się na zielonym skwerze...
"Przy całej złudzie i znoju jest to piękny świat"

wtorek, 10 lutego 2015

Ha! "Jesteśmy funkcją innych ludzi", żadne tam samodzielne byty, ot, ulepki z cudzych pragnień, tęsknot i żądz. Oglądamy siebie oczami innych, wszelkie próby wykrojenia sobie choćby odrobiny przestrzeni są jak walki Don Kichota. Nie ma jednak powodu do niepokoju, wszyscy na to chorujemy, więc ... Świat zza szyby bywa groteskowy, a raczej nie bywa, jest. Wydeptujemy ścieżki, maniakalnie powtarzając czynności, które sprawiają, że czujemy się ważni i poważni. A to bzdura, "bzdura jak mało która". Im więcej w nas powagi, tym mniej sensu. Im mniej uśmiechu, tym więcej żałosnego w gruncie rzeczy miotania się, histerycznych konwulsji. Podnoszę palec, by pogrozić mojej powadze, dam jej po nosie, niech wie, że ze mną nie ma przelewek.
Nasze ludzkie mrowiska, to wielkie kopce pozornego bogactwa. Nieustannie czegoś potrzebujemy, sięgamy, ściągamy z półek, klikamy, zamawiamy. Zaspokajamy głód posiadania, pożerając kilogramy, ba, tony przedmiotów.STOP. STOP.STOP.
Na początek kilka banałów, bla, bla, bla na miarę obnażania się w XXI wieku. Dowiedzcie się, że jestem, oddycham, jem, śpię i nawet myślę. To takie niecodzienne, takie cudowne. A do cholery. Puszczam do Was oko, zapraszam na dziedziniec, gdy narodzę się na nowo, być może pozwolę Wam  rozgościć się w salonie.
Pudełko z myślami upadło na podłogę, krawędzie nieco się powyginały, ale same myśli nie uległy zniszczeniu. Troszkę się poobijały, powykręcały, pozamieniały miejscami. To dobrze. Czas na zmiany w całym pudełkowym jestestwie. Otwieram oczy, w głowie wiele postanowień, niektóre z nich są z góry skazane na niebyt, zupełnie jak obietnice...noworoczne.