niedziela, 20 marca 2016

poniedziałek, 7 marca 2016

Cały tydzień szukam słów, by opisać spotkanie po latach. Mam duży kłopot, ponieważ nie podlega ono schematom. Nie umiem ustrzelić celnych myśli, choć, niewątpliwie, jedna z nich godna jest utrwalenia, otóż, trudno zmienić naturę człowieka. W czasie kilku godzin  niektóre maski tak trzeszcząco pękały, okruchy, niekiedy nawet odłamy, opadały na stoliki, bar wypełniał się swądem po nieudanej konspiracji. A ja? Cóż ja, pociągałam za sznureczki swoje lalki, ustawiałam je raz po raz na scenie przeszłości. Poupychane w mojej głowie aktoreczki i aktorzy byli o niebo prawdziwsi. Nad grzechami sprzed lat (kronika, tajne zapiski wychowawczyni) pochylali się też tacy, za którymi tęskniłam, tacy, przy których moje kukiełki to kiepscy debiutanci. Ocalono mnie. Oczywiście mogłabym napisać kilka banałów, że czas, że wzajemna życzliwość...tylko po co kłamać? Za duża jestem i zbyt szczęśliwa. Strach mnie zdjął. Powiedzieć to głośno, to jak odczarować los.
Skłamałabym, gdybym utrzymywała, że wszystko tego dnia było zabawne lub dobre. Pojawiła się bowiem wiadomość, która każe mi być czujną. Starannie obwąchuję swoje myśli, gdyż kolejny raz przekonałam się, że nic tak boleśnie nie więzi. Niebieskie ptaki, często bardzo młode, cierpią dotkliwie, a ja nie umiem pomóc, choć bardzo chcę. Coś przegapiłam. Moja wina.