wtorek, 8 września 2015

Pospotkaniowe refleksje... Ludzie skupieni przy wspólnym stole, nazywani przez względy kulturowe rodziną. Z jednej strony oczywisty fałsz, z drugiej zaś swego rodzaju autentyzm. Wystarczył rzut oka na męskich przedstawicieli rodu, by utwierdzić się w przekonaniu, że są w nich te same geny, podobne twarze, podobne gesty. Trzeba jednak pamiętać, że poza wspomnieniami z dzieciństwa nic tych ludzi nie łączy. Nie ma wspólnoty doświadczeń wyniesionych z dorosłego życia. Jest natomiast ciekawość "kim oni są?", "co lubią, czy to samo co ja?", "jakie mają pomysły na życie?"I wiele, wiele innych. Sama idea spotkania, co tu dużo mówić, kapitalna. Dobrze jest poznać krew z krwi... Nawet jeśli nie zaowocuje to trwałą więzią. Dzieciaki (pięknie radosne, otwarte, widać, że szczęśliwe) miały potężną dawkę emocji, biegały po ogrodzie do północy, rozmawiały, bawiły się...Były w tym hałasowaniu niestrudzone i dobrze. Na pewno zapamiętają ciocie i wujków rozmawiających wśród chmielowskiej ciszy przy wtórze drzew. W mojej pamięci pozostanie widok łysej śpiewaczki zwisającej nad oknem letniej kuchni, którą otuliły krzewy. Bajkowa atmosfera. Dodaj do ulubionych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz