wtorek, 26 lipca 2016

      Miesiąc przerwy... Niby dużo, ale jednak niekoniecznie. Czas. "Tylko dajcie czasowi czas, zwólcie czarnym potoczyć się chmurom". Odkopane w szufladzie młodości słowa Steda zyskały nowy wymiar. Uporałam się z rozdygotanym jestestwem, zapanowałam nad przerażeniem, wytłumaczyłam samej sobie, że strach może spętać i sprowadzić do absurdu całe życie. Na przekór opiniom  i przestrogom podnoszę głowę i wdycham swobodę. Świadomie. Bardzo uważnie, by nie przegapić żadnej chwili, nie zaniedbać żadnego uczucia. 
       I właśnie dzięki temu nasz rodzinny wyjazd w góry był inny niż wszystkie dotychczasowe.Gdzieś w odległym zakątku świadomości na poduszce z marzeń wygrzewała się myśl, że podarowano nam możliwość dokonywania korekty w scenariuszu życia. Złość, nerwy, irytujące drobiazgi leżały w zakurzonym kącie. Jeszcze nigdy aż tak radośnie nie znosiłam wszelkich niedogodności. 
         Zanurzone w błękicie zbocza bieszczadzkich zieloności wprowadzały w błogostan. Spojrzenie na dzieci śpiące na tylnym siedzeniu samochodu spowodowało lawinę wspomnień. Męska twarz Kuby stała się pyzatą buźką gadatliwego '"Tubusia", coraz bardziej wyostrzające się rysy twarzy Kamilka przeistoczyły się w  buzię malca z rozkoszną przerwą między zębami. Podróż ku słońcu, podróż sprzed dziesięciu laty. Wrzawa, tysiące pytań, kilkadziesiąt godzin opowieści! Nałożyły się na siebie dwa obrazy, z tą różnicą, że teraz między chłopcami siedziała Jagoda - samosprawdzająca się przepowiednia, radość, ucieleśnienie szczerości, autentyzmu trudnego do zdefiniowania. Tylne siedzenie - najpiękniejszy brak miejsca ("...ciasno tu, bary mi się nie mieszczą!"). Obok? Silna, opalona, męska dłoń... Po prostu. Niski głos, pogodne oczy, odpowiedzialność w każdym geście i szaleństwo..., ale nie takie błyszczące, krzykliwe, o nie, szaleństwo w duszy. Przedziwna mieszanka, ukochana.
          Kolejne spojrzenie, tym razem na przestrzeń w Cisnej, wydobyło z pamięci obraz nasiąknięty deszczem o zapachu poezji i wrażliwości setek ludzi w różnym wieku. Na miejscu, w którym teraz postawiono brzydki dom obliczony na zysk, rosła dzika trawa udeptywana w sierpniu przez nogi tych, których przygnało na "Bieszczadzkie Anioły". Mokre ubrania, noce w samochodzie, kąpiele w strumieniu (trzaskający pod czaszką lód!), śmiech, drzwi komórki przywiązane do klamki samochodu, zdezelowany rower jako pamiątka z wyjazdu, broda pana Adama Ziemianina obserwowana z bliska i wiele, wiele innych wspomnieniowych kosztowności...I zgrzyt - smutny widok wyczyszczonej i pachnącej "Siekierezady!" Klient nasz pan :-(((
      A poza tym? Kolejne spotkanie z ludźmi z IVc...Kanapowe rozmowy przy piwie, zdrapywanie z kiedyś dobrze znanych twarzy ponad dwudziestu lat doświadczeń, by odnaleźć dawnych humanistów od Haliny. Trudne i niekoniecznie wdzięczne zajęcie.