środa, 23 września 2015

Hm, w tym tygodniu potrójne macierzyństwo zdecydowanie mnie przerosło. Rozłożona przez tajemniczy wirus miałam ochotę wyć! Dosłownie. W głowie zagnieździła się pustka, zobojętniałam na bodźce z zewnątrz. Marzyłam o ciszy, samotności, braku najdrobniejszych obowiązków. Jacek wyczuł nadciągający kryzys i "sprzątnął" mi z zasięgu wzroku, słuchu, czucia wszelkie przeszkody. Chłopcy stąpali ostrożnie, zwąchawszy, niejako podświadomie, grząski grunt. Udało się! Rodzina podarowała mi trzy godziny wolności, w tym czasie pokonałam paskudne grypsko. Zaszyta po uszy pod dwiema kołdrami upajałam się ciszą i przestrzenią. To dziwne, nie sądziłam (a może po prostu zapomniałam), że nasze łóżko jest tak duże. Gdzieś z głębi mieszkania dochodziły różne odgłosy, a to dzwonek do drzwi, a to głos teściowej, paplanie Jagódki...A ja? Ja mogłam bezkarnie nie reagować!!! Tkwiłam w zawieszeniu, które może i byłoby słodkie, gdyby nie ten potworny ból mięśni i pulsowanie czaszki. Po trzech godzinach walki z niemocą zażyłam małą niebieską pastylkę (jak to brzmi😂) i stał się cud niczym w reklamie. Matka Polka znowu gotowa do akcji! Żeby jednak obraz nie był zbyt lukrowany, choróbsko zaatakowało Jagódkę. Walczymy z katarem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz