niedziela, 20 września 2015

Niedzielny poranek przywitał nas mgłą (ku radości Kuby udającego się na ćwiczenia do lasu).Opary złego humoru unosiły się w powietrzu i dyndały niczym opuszczone przez dzieci balony. Zderzenie z nimi mogło grozić katastrofą. Niespodziewanie dla mnie samej zbawienie przyszło przez kuchnię. Stała się ona sitem oddzielającym złe emocje od tych dobrych, pożądanych. Odnalazłam się wśród bulgotu zupy, dymiącego piekarnika i rozmiękczanych wrzątkiem owoców. Przesuwałam, odmierzałam, mieszałam, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że to jakiś prowincjonalny MasterChef z jednym zaledwie uczestnikiem. Wątpliwej jakości dania ukołysały, uśpiły miotającą się we mnie złość. I tak oto matka Polka przeszła kolejny stopień wtajemniczenia. Choć jeszcze kilka dni temu wcale bym w to nie uwierzyła. Okopałam się w domu jak zwierzę przed atakiem wroga. Nie wyściubiłam nosa, nie powąchałam rozmodlonego osiedla rozgrzanego niedzielnym rosołem. Zrobiłam sobie w głowie teatrzyk i bawiłam się kukiełkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz