niedziela, 27 września 2015

Rodzina w komplecie! Tak powinno być. Pisklę, które wyfrunęło poznawać świat, powróciło zmęczone, umorusane, ale chyba zadowolone. Drugie cieszy się z realizacji planów (bo marzenia to chyba za duże słowo), urządza sobie przestrzeń, niejako znaczy teren. Trzecie wdzięcznie szczerzy 6 zębów i rozmiękcza błękitnym spojrzeniem. Dobrze mi...mimo zmęczenia, mimo schematu, mimo nudy. Taki oksymoron: wspaniała nuda. Jeszcze kilka dni i wywrócę jestestwo do góry nogami. Poza tym dobrze, że wyszło słońce. Wczorajszy deszcz, sine obrażone niebo nie nastrajały optymistycznie. Choć  z drugiej strony nie przeszkadzało nam to w przemierzaniu kilometrów. Wspólna podróż (nawet ta naznaczona katarem, niewielką niedyspozycją) sprawiła nam frajdę. Lubię rodzinne kołysanie na asfalcie, lubię rozmowy, spory, a nawet nicniemówienie😜. Ha! Polska w budowie, wszędzie remonty, ulepszenia, obwodnice. A tu niektórzy głoszą, że kraj w ruinie, że go nie ma! Hmm, może nie wszędzie jest różowo, ale jednak gdzie nam tam do ruiny...

środa, 23 września 2015

Hm, w tym tygodniu potrójne macierzyństwo zdecydowanie mnie przerosło. Rozłożona przez tajemniczy wirus miałam ochotę wyć! Dosłownie. W głowie zagnieździła się pustka, zobojętniałam na bodźce z zewnątrz. Marzyłam o ciszy, samotności, braku najdrobniejszych obowiązków. Jacek wyczuł nadciągający kryzys i "sprzątnął" mi z zasięgu wzroku, słuchu, czucia wszelkie przeszkody. Chłopcy stąpali ostrożnie, zwąchawszy, niejako podświadomie, grząski grunt. Udało się! Rodzina podarowała mi trzy godziny wolności, w tym czasie pokonałam paskudne grypsko. Zaszyta po uszy pod dwiema kołdrami upajałam się ciszą i przestrzenią. To dziwne, nie sądziłam (a może po prostu zapomniałam), że nasze łóżko jest tak duże. Gdzieś z głębi mieszkania dochodziły różne odgłosy, a to dzwonek do drzwi, a to głos teściowej, paplanie Jagódki...A ja? Ja mogłam bezkarnie nie reagować!!! Tkwiłam w zawieszeniu, które może i byłoby słodkie, gdyby nie ten potworny ból mięśni i pulsowanie czaszki. Po trzech godzinach walki z niemocą zażyłam małą niebieską pastylkę (jak to brzmi😂) i stał się cud niczym w reklamie. Matka Polka znowu gotowa do akcji! Żeby jednak obraz nie był zbyt lukrowany, choróbsko zaatakowało Jagódkę. Walczymy z katarem.

poniedziałek, 21 września 2015

To z samotności zagaduje się do nieznajomych. Dziś na spacerze z Jagódką kolejny raz dotknęłam opuszczonej starości. Pomarszczona kobieta o jasnym spojrzeniu wybiegła nam na spotkanie  (chwilkę wcześniej pieczołowicie poprawiała niesforną gałązkę krzewu oplatającego jej ogrodzenie). Przykuła moją uwagę, ponieważ stała w szlafroku i męskich paputkach... Całość uzupełniała drewniana schludna chatka, z tych, co to mam do nich sentyment (Helenkowa, Zosina). Dziwna to była rozmowa, Jagoda stała się pretekstem do załatania deficytu bliskości. Starcze dłonie co rusz chwytały rączki i nóżki mojej córci, głaskały, tarmosiły, a wszystkiemu towarzyszył zachwyt i pytania zadawane wiele razy. Cierpliwie na nie odpowiadałam, nie mogłam inaczej... Starość jest okrutna, odziera z pamięci, ograbia z elastyczności i zaprasza do siebie pustkę.

niedziela, 20 września 2015

Niedzielny poranek przywitał nas mgłą (ku radości Kuby udającego się na ćwiczenia do lasu).Opary złego humoru unosiły się w powietrzu i dyndały niczym opuszczone przez dzieci balony. Zderzenie z nimi mogło grozić katastrofą. Niespodziewanie dla mnie samej zbawienie przyszło przez kuchnię. Stała się ona sitem oddzielającym złe emocje od tych dobrych, pożądanych. Odnalazłam się wśród bulgotu zupy, dymiącego piekarnika i rozmiękczanych wrzątkiem owoców. Przesuwałam, odmierzałam, mieszałam, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że to jakiś prowincjonalny MasterChef z jednym zaledwie uczestnikiem. Wątpliwej jakości dania ukołysały, uśpiły miotającą się we mnie złość. I tak oto matka Polka przeszła kolejny stopień wtajemniczenia. Choć jeszcze kilka dni temu wcale bym w to nie uwierzyła. Okopałam się w domu jak zwierzę przed atakiem wroga. Nie wyściubiłam nosa, nie powąchałam rozmodlonego osiedla rozgrzanego niedzielnym rosołem. Zrobiłam sobie w głowie teatrzyk i bawiłam się kukiełkami.

sobota, 19 września 2015

W ciszy można usłyszeć nie tyle siebie, co różne szajby dobijające się do głosu. Chyba nie trzeba ich tłumić. Przyjemnie jest poprzebywać sam na sam z karuzelą doznań. Dobranoc wszystkim, którzy hodują swoje drgania jaźni.

piątek, 18 września 2015

Parkowe obserwacje. Rozmowa dwunastolatek: "I ruchała się ze ścianą". Zdjęło mnie przerażenie, a później smutek. To już po dzieciństwie? To trzeba wchodzić w piękną sferę życia, zohydzając ją u bram? I jeszcze jedna zmiana, dziewczynki nie przejmowały się obecnością dorosłych.
Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Jak z nim zerwać? Czy w ogóle warto? Myślę, że tak. Zmiany, nawet te niewielkie, są dobre, ponieważ pchają nas do przodu. Nic odkrywczego nie napisałam, ale jeśli wszyscy wiemy, jaka jest moc zmian, to dlaczego tak niewielu z nas się na nie decyduje? Jesteśmy uwikłani w sieć zależności, nosimy na sobie brzemię w postaci oczekiwań innych ludzi, nieustannie liczymy się z ich zdaniem. Tego wymaga życie w społeczeństwie, a więc prawdziwa wolność to tak naprawdę mara, za którą nie sposób nadążyć. Współczesny świat krzyczy o wolności jednostki, coraz bardziej tę jednostkę zniewalając i tłamsząc. Daliśmy sobie wmówić, że trzeba pracować, bo to stwarza szanse na godne życie. Mam jednak wrażenie, że owo "godne" życie to taniec pod dyktando. Nie pierwotne szaleńcze pląsanie w rytm marzeń, a dostojny walc dla wybranych, odpowiednio ubranych, akuratnych. Przeszkolonych do podejmowania nowych wyzwań. Nie ma to nic wspólnego z wdychaniem powietrza dla przyjemności. Z głaskaniem trawy, obserwacją obłoków. Znowu odezwała się  we mnie mała, wiejska, rumiana dziewczynka chowająca się przed światem w wysokiej trawie pośród drzew.

piątek, 11 września 2015

Odkorkowałam butelkę z marzeniami. Pływała sobie gdzieś w odmętach świadomości kołysana przez codzienność pod linijkę. Znowu wszystko przez to przemijanie. Gdyby nie ono, butla tkwiłaby na swoim miejscu, czekając na spełnienie. Zachwiany rytm za sprawą niby banalnej wywiadówki. Wbita w szkolną ławkę pilnie wsłuchiwałam się w słowa płynące z ust wesołej, sympatycznej blondynki. Ale tylko przez chwilę, ponieważ przestrzeń, w której się znalazłam, zaskoczyła mnie swoją innością, odmiennością. Wszędzie panoszyły się kable, schematy, metale, tajemnicze urządzenia.Słowem świat, do którego nie mam dostępu. Poszybowałam do lat młodości, wyłączyłam się. Przypomniały mi się spacery po szkole, przesiadywanie w parku, opowieści Jacka o kolegach z technikum (sklejałam sobie ten świat z drobnych kawałeczków). I nagle, po ponad dwudziestu latach (ładne mi nagle, a jednak...) oglądam tę rzeczywistość z perspektywy matki. Zabawne doświadczenie. Nie mogę się przestawić. Żyję w dwóch światach. A marzenia? Zaatakowane przez tę przestrzeń obudziły się, wyciągnęły łapki. Muszę się nimi zaopiekować.
Tydzień obfitował w spotkania. Różne. Z reguły narzucane przez rytm roku szkolnego. Szkoła podstawowa jest już przeze mnie oswojona, ale myśl, że mój drugi syn jest w niej ostatni rok, jeszcze do mnie nie dociera. Lada chwila Kamilek przejdzie do gimnazjum, zacznie się wyrywać z gniazda, fruwać samodzielnie. Kolejne, powolne, naturalne przecinanie pępowiny. Wyczekiwanie zmian i zarazem desperackie łapanie dzieciństwa swojego dziecka. Ach...
I jeszcze jedno. Jacy jesteśmy, my - ludzie? Lubimy pomagać, ale w większości tylko wtedy, kiedy nas to nie obciąża lub kiedy chcemy poczuć, że jesteśmy dobrzy, tacy wrażliwi. Gdy przychodzi zmierzyć się z koniecznością udzielenia wsparcia burzącego nasz spokój, chowamy głowę w piasek, wywołujemy demony, szukamy usprawiedliwienia. Tyle samo wśród nas Polaków idiotów, zwyrodnialców, wrażliwców, mędrców, pracusiów, ile wśród tych, co uciekają... Prawda trudna do przełknięcia. Dlatego niektórzy plotą historie o zakonnicach, którym emigranci poderznęli gardła. "Żaden Polak by tego nie zrobił".. Ufff. Sza. 

wtorek, 8 września 2015

Pospotkaniowe refleksje... Ludzie skupieni przy wspólnym stole, nazywani przez względy kulturowe rodziną. Z jednej strony oczywisty fałsz, z drugiej zaś swego rodzaju autentyzm. Wystarczył rzut oka na męskich przedstawicieli rodu, by utwierdzić się w przekonaniu, że są w nich te same geny, podobne twarze, podobne gesty. Trzeba jednak pamiętać, że poza wspomnieniami z dzieciństwa nic tych ludzi nie łączy. Nie ma wspólnoty doświadczeń wyniesionych z dorosłego życia. Jest natomiast ciekawość "kim oni są?", "co lubią, czy to samo co ja?", "jakie mają pomysły na życie?"I wiele, wiele innych. Sama idea spotkania, co tu dużo mówić, kapitalna. Dobrze jest poznać krew z krwi... Nawet jeśli nie zaowocuje to trwałą więzią. Dzieciaki (pięknie radosne, otwarte, widać, że szczęśliwe) miały potężną dawkę emocji, biegały po ogrodzie do północy, rozmawiały, bawiły się...Były w tym hałasowaniu niestrudzone i dobrze. Na pewno zapamiętają ciocie i wujków rozmawiających wśród chmielowskiej ciszy przy wtórze drzew. W mojej pamięci pozostanie widok łysej śpiewaczki zwisającej nad oknem letniej kuchni, którą otuliły krzewy. Bajkowa atmosfera. Dodaj do ulubionych.

sobota, 5 września 2015

Ksenofobia i mania wyższości. Przerażająca mieszanka w przypadku młodych ludzi, rzekomo inteligentnych, rzekomo oczytanych, rzekomo ciekawych świata. Dzwoniące w uszach frazy o nienawiści do innych były powodem smutku. Poza tym całkiem udane spotkanie. Nadspodziewanie swobodnie i hmmm, rodzinnie to może za duże słowo. Dzieci rozbrajają, przypominają o radości życia, ich beztroski śmiech bywa zaraźliwy.

środa, 2 września 2015

        Wakacyjny zgiełk został zastąpiony przez wrześniową ciszę przerywaną niekiedy skrzypnięciem mebli, "stęknięciem"zużytych przedmiotów. Chłopcy wrócili do szkoły, Jacek jak zawsze do pracy, a my z Jagodą korzystamy z ostatnich (?) chwil wolności. Gubię się w gąszczu własnych oczekiwań, tak trudno mi zdecydować, co zrobić ze swoją przyszłością. Nie mnie jednej jest pod górkę, Edyta także się miota. Może to tak powinno być, może człowiek jest stworzony do zmian. Zastanawiam się jednak, czy rewolucja nie wyjdzie mi bokiem. Strach i ekscytacja, przyzwyczajenie i pragnienie zmian. Sprzeczności, które walczą o palmę pierwszeństwa. Wyrywam się do ludzi, chcę wśród nich być, potrzebuję tego, a jednocześnie kurczowo trzymam się poukładanej rzeczywistości. Nie ucieknę przed podjęciem decyzji, niebawem muszę wybrać drogę.
        Zachłysnęłam się wielością postaw, poprzyglądałam się ludziom, dzięki krótkiemu pobytowi               w pracy. Rozbawiły mnie sztuczności i bardzo zdenerwował brak kultury, taktu, przyzwoitości (rzadko używane słowo, choć ostatnio pojawia się ono w moich rozmowach z K.K).  Byłoby to wszystko może i do zaakceptowania, gdyby nie chodziło o nauczycieli, grupę współodpowiedzialną za kształtowanie postaw dzieci. Wielu wokół mnie prawych i mądrych ludzi, ale też, niestety, wielu ignorantów, leni, egoistów i cwaniaków. Znowu wyziera z kąta smutna prawda "moja racja jest mojsza niż twojsza". Zastanawiam się skąd to się bierze, wydaje mi się, że u podnóża trudnych do zaakceptowania zachowań leży strach, zwykły ludzki strach przed...No własnie, przed czym? Przed utratą wpływów, przywilejów, przed śmiesznością (więc na wszelki wypadek lepiej zrezygnować       z uśmiechu). Jest to chyba też brak pomysłu na własne życie, a przede wszystkim brak dobrej woli. 
      A niech tam. Zostawię te smutne myśli. "Trzeba żyć, po prostu trzeba żyć". Nosi mnie, dlatego też we wrześniu zrealizuję jeden z moich wcześniejszych planów. Napiszę o nim nieco później.