środa, 11 marca 2015

Poprzytulam i popieszczę literki, są nieco opuszczone, pominięte. Kołaczą mi w głowie, wyciągają rączki, a ja nie mam wystarczająco dużo samozaparcia, by je ugłaskać. Ciągle coś staje mi na drodze. Wiele się we mnie uczuć zebrało (hormony mają w tym swój udział), wiele domaga się nazwania, obnażenia. Zacznę od nowej odmiany radości, której źródeł należy poszukiwać w swego rodzaju inicjacji. Może raczej przejścia. Przymierzanie garnituru przez Kubusia wywołało we mnie istne szaleństwo myśli, galop refleksji, nieuporządkowanych, rwanych, słodko - gorzkich. Pierwsze - małe rozdrażnienie (cóż to za fanaberie kupować garnitur nastolatkowi!), drugie - zniecierpliwienie (dlaczego ktoś wciska mi tanie teksty o "młodzieżowym stylu"!), trzecie - zachwyt (mój mały Kuba staje się mężczyzną), czwarte - radość (zakupy z małomównym, dowcipnym nastolatkiem są prawdziwą frajdą, mimo wszystko). Dbałam o to, by nie zachowywać się jak rozmiłowana w synku mamuśka, dzielnie walczyłam ze wzruszeniem. Dopadło mnie zdziwienie: ja też ulegam magii chwili, sentymentalne och, ach, zawładnęło moim sercem. Uuu, jakby to powiedzieć, e, nie powiem, słów nie znajduję.
Wędrowanie z Kamilkiem, Jackiem i Jagódką to drugi powód wyścigu myśli, spostrzeżeń (brak Kuby - kolejny znak zmian, powolne opuszczanie gniazda, "Ja zostanę,jestem zajęty"). Ze słońcem za pan brat chwytaliśmy niedzielne przedpołudnie. Niuniek ma bujną wyobraźnię, zawstydza mnie błyskotliwością, przyłapuje na niedociągnięciach.Wiele w nim jeszcze słodkiego malca, który z pasją rozgryza świat. Ciepło dłoni Jacka przypieczętowało te chwile. Stop klatka, zapamiętaj, dodaj do ulubionych.
Dzień wcześniej, w sobotę, również miałam co dodać. Cztery godziny rozmów z Edytą to pożywka dla siostrzanej więzi. Śmiech, żart przeplatany powagą, elementy zdawania relacji. Esencją bliskości jest umiejętność "współmilczenia", nieatakowania słowem, gdy druga strona nie ma nastroju. Podziwiam Edytę za jej odwagę i wielką determinację. Za samodzielność myślenia i prawość charakteru. Hmm, nie napiszę nic więcej, bo zabrzmi to jak laurka. Jedno jest pewne, super jest mieć siostrę, z którą można oplatać koszałki - opałki, z którą można śmiać się całą gębą, z którą można bezkarnie stroić miny uwieczniane na zdjęciach.
Jeszcze jedno, o szóstej (od poniedziałku do piątku) dom zaczyna pulsować, woda w łazience przypomina o konieczności przegonienia śladów pobytu w krainie Morfeusza, czajnik podskakuje, domagając się wyplucia z siebie wrzątku na kawę, pod ciężarem Jacka rąk skrzypi deska do prasowania, Jagódka mruczy, Kubuś krzyczy: "Zamknij te drzwi" (ma na 8, może pospać), rozgorączkowany Kamilek poszukuje kolejnych części garderoby. A ja? Ja pochylona nad kuchennym blatem włączam taśmę produkcyjną, kroję, obieram, pakuję, zaparzam. O dziwo, nie złości mnie to, wręcz przeciwnie, ze swego rodzaju tęsknotą czekam na tę chwilę, kiedy przysiądę obok Jacka, by ...rozpocząć z Nim dzień. A potem...potem zamykają się za moimi facetami (albo facetami mojego życia) drzwi, dom pustoszeje, staje się zbyt wielki dla nas dwóch. Rzut oka na córcię przywraca mi równowagę, jej piękne uśmiechnięte oczka dodają energii, są motywacją, by nie marudzić, nie snuć się jak słoń, by po prostu działać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz