piątek, 3 lipca 2015

Czerwiec 2015 upłynął szybko, intensywnie mieszając różne doznania. Wiele razy chciałam o nich napisać i oczywiście nic mi z tego nie wychodziło.Wracam do sieci niczym syn marnotrawny. Przyglądam się światu z zadziwieniem dziecka odkrywającego życie krok po kroku. Zdumiewa mnie, z jaką lekkością (ba, może nawet radością) ludzie oceniają innych, jak wiele energii tracą na to, by udowodnić, że są lepsi, piękniejsi, mądrzejsi. W uszach pobrzmiewają mi peany na cześć dzieci, swoiste wyścigi w wyliczaniu zasług i osiągnięć  latorośli. Zupełnie tak, jakby nie miały one prawa do słabości, do niedotrzymywania kroku w jakiejś dziedzinie. Kolejny raz jestem wdzięczna rodzicom, że w rozmowach ze znajomymi nie piali z zachwytu nad swoimi dziećmi, nie biegli do mety z wyliczanką niezwykłości na ustach. Nauczyłam się od nich pokory w wychowywaniu własnej gromadki. I dobrze mi z tym. Uśmiechy, spokojny, miarowy oddech dzieci, radosne oczy oraz niekończące się rozmowy są dla mnie miarą sukcesu, cała reszta jest ulotnym dodatkiem. Nigdy też nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że trzeba uczyć młodych rozpychania się łokciami, walki, wyszarpywania dla siebie jak najwięcej korzyści. To bardzo kruchy fundament, na pewno nie nadaje się do poszukiwania szczęścia. Wydaje mi się, że gwarancją eudajmonii jest docenianie innych (pod warunkiem, że lubi się samego siebie). Trwałe relacje z innymi, obdarzanie zaufaniem, wybaczanie potknięć, wymaganie od samego siebie, wbrew temu, co krzyczy współczesny świat, mogą prowadzić do radości życia.