wtorek, 31 marca 2015

Peleryna codzienności opada, gdy zostaję sam na sam z własnymi myślami. Kreacje pojawiające się w mojej głowie noszą znamiona schizofrenicznych wizji. Z jednej strony widzę siebie jako uporządkowaną, potrzebującą stabilizacji istotę, z drugiej zaś  jako niezależny (!) byt, który lubi chadzać rzadko uczęszczanymi ścieżkami. Niekiedy mam wrażenie, że siedzą we mnie dwie wykluczające się nawzajem Renaty;-) To niezbyt oryginalne, z pewnością większość z nas tak ma. Nasiąkamy oczekiwaniami innych, przejmujemy ich zachowania, czasami sądy. Gubimy własne marzenia, przyswajamy pragnienia tych, z którymi obcujemy. Tworzy się prawdziwy życiowy kogel - mogel. Mechanizm działa też w drugą stronę, to my narzucamy innym nasz sposób postrzegania rzeczywistości, przekazujemy swoje dążenia.

piątek, 27 marca 2015

Kogo obchodzą słowa? Obraz zawładnął naszym życiem, zabrakło miejsca na migotanie wyobraźni pod wpływem brzmienia słów, zabrakło czasu na kosztowanie subtelności, wszystko musi być wprost, bez niedomówień. Rozkołysane śpiewem ptaków serce (wiosna, ach!) wyje z tęsknoty za rajem utraconym. Kolejny raz mitologizuję dzieciństwo, mimo że nie było ono sielanką. Ostrza ludzkich postaw raniły do głębi, a ja, paradoksalnie, wyrywam się do tamtych chwil, rozchylam nozdrza, próbując odnaleźć zapachy sprzed kilkudziesięciu lat. Na próżno. Odkrywam zaledwie strzępki doznań. Z zazdrością obserwuję poczynania moich dzieci. Smakują życie, rozrywają je na kawełeczki. Nieuważnie, jakby mimochodem, przyjmują nowe uczucia. Nie mam prawa ich przygotowywać na to, że w "dorosłym życiu" już nic nigdy nie będzie tak intensywne, wielobarwne, nieograniczone. 


czwartek, 26 marca 2015

Kocham! Ten głos, tę wrażliwość, metafory, wszystko. Chciałabym byc tak krucha i ulotna jak wokalistka "Domowych melodii". Niesamowity zespół. Gra wyobraźni na bardzo wysokim poziomie. Zwyczajne, niewyszukane słowa układają się w poetyckie frazy, zupełnie jak u p.Szymborskiej. 

wtorek, 24 marca 2015

Komentarz do dzisiejszych (wczorajszych, przedwczorajszych) wydarzeń to wiersz "Do prostego człowieka" Juliana Tuwima. Amerykańscy żołnierze na rynku polskiego miasteczka, "tacy otwarci, przyjacielscy". Kpina. Żal. Niemoc. Jak zawsze, gdy ktoś bierze mnie za istotę pozbawioną mózgu. Słowa jednej z mieszkanek: "Gdy na nich patrzę, wiem, że jesteśmy silni, czuję się bezpieczna" przerażają, paraliżują. A przecież wystarczy prześledzić (nawet po łebkach) historię naszego narodu...Słodka naiwności spod znaku września 1939r. ("A jak Hitler skoczy, to dostanie w zęby fest").


poniedziałek, 23 marca 2015

Ponadgryzałam chwile, sok leniwą strużką płynie po moim życiu. Każdą z nich odkładałam na później, a teraz nie mogę zapanować nad chaosem. Nic nowego. Kolejne emocje, doznania, obserwacje do kolekcji (tej niewidzialnej, ustawionej na jednej ze ścian mojego mózgu).
Po pierwsze, ogromna dawka śmiechu z Kaśkami.Nic tak nie odpręża jak barwna karuzela skojarzeń, posypana ripostami, ale przede wszystkim życzliwością. Dawniej wydawało mi się, że "babskie" pogaduchy to sport nie dla mnie. Nic bardziej mylnego! Lubię je, wciągają mnie. Co natura, to natura.
Po drugie wyjazd do Lublina (całą ferajną, a co!). Podróż z dzieciakami, nieświadomą niczego Jagódką i chłopcami skrzętnie wyłapującymi każde zgrzytnięcie skrzyni biegów. Spotkanie z dobrymi, wesołymi ludźmi i wizyta w teatrze. Czekałam na Mordora. Układałam sobie w głowie obrazy, budowałam scenografię, ustawiałam aktorów... I co? Ani krzty mojej wizji, dużo lepiej, wymowniej, drastyczniej, ale też śmiesznie (może raczej prześmiewczo). Według mnie Ziemowit Szczerek ma poniekąd gombrowiczowski sposób przedstawiania rzeczywistości. Przy tym bardzo dobitnie występuje przeciwko schematom, drwi z ludzkich wyobrażeń o innych narodach. Tak naprawdę w jego reportażach po trosze dostało się nam wszystkim: Rosjanom, Ukraińcom, Polakom (najbardziej), mieszkańcom "lepszej" Europy Zachodniej. Adaptacja teatralna  udana, choć na początku myślałam, ze mam do czynienia z kolejnym gniotem robionym pod publiczkę, a to za sprawą soczystych wulgaryzmów miotanych nieprzytomnie przez większość aktorów. Jak się później okazało, to był celowy zamysł (ujawniony w błyskotliwym dialogu wydawcy z dziennikarzem). Jedyny minus stanowiła długość sztuki, trzy godziny gry otarły się o przegadanie. Już dawno odkryłam, że dłużyzna zabija ducha.
 Dodałam do ulubionych (mimo długości), podobnie zresztą uczyniłam z nocą spędzoną w towarzystwie, Ani i Karola. Cenię ludzi, którzy umieją żyć. Nie kopiują, nie kalkują, ot, spełniają swoje marzenia w cudownie delikatny i nienachalny sposób. Są otwarci, szczerzy i tak zwyczajnie dobrzy. Opowieści podprawiane alkoholem sprawiły, że noc minęła niepostrzeżenie. 
Jeszcze jeden element wart jest uwagi, a mianowicie podróż z moją rodzinką. Lubię nasze wyjazdy, stłoczeni w aucie mamy okazję gadać, gadać, gadać..., a czasem nawet rozmawiać;-), śmiać się, spierać, a także pokazywać sobie na wyścigi ciekawostki za oknem. 

środa, 11 marca 2015

Poprzytulam i popieszczę literki, są nieco opuszczone, pominięte. Kołaczą mi w głowie, wyciągają rączki, a ja nie mam wystarczająco dużo samozaparcia, by je ugłaskać. Ciągle coś staje mi na drodze. Wiele się we mnie uczuć zebrało (hormony mają w tym swój udział), wiele domaga się nazwania, obnażenia. Zacznę od nowej odmiany radości, której źródeł należy poszukiwać w swego rodzaju inicjacji. Może raczej przejścia. Przymierzanie garnituru przez Kubusia wywołało we mnie istne szaleństwo myśli, galop refleksji, nieuporządkowanych, rwanych, słodko - gorzkich. Pierwsze - małe rozdrażnienie (cóż to za fanaberie kupować garnitur nastolatkowi!), drugie - zniecierpliwienie (dlaczego ktoś wciska mi tanie teksty o "młodzieżowym stylu"!), trzecie - zachwyt (mój mały Kuba staje się mężczyzną), czwarte - radość (zakupy z małomównym, dowcipnym nastolatkiem są prawdziwą frajdą, mimo wszystko). Dbałam o to, by nie zachowywać się jak rozmiłowana w synku mamuśka, dzielnie walczyłam ze wzruszeniem. Dopadło mnie zdziwienie: ja też ulegam magii chwili, sentymentalne och, ach, zawładnęło moim sercem. Uuu, jakby to powiedzieć, e, nie powiem, słów nie znajduję.
Wędrowanie z Kamilkiem, Jackiem i Jagódką to drugi powód wyścigu myśli, spostrzeżeń (brak Kuby - kolejny znak zmian, powolne opuszczanie gniazda, "Ja zostanę,jestem zajęty"). Ze słońcem za pan brat chwytaliśmy niedzielne przedpołudnie. Niuniek ma bujną wyobraźnię, zawstydza mnie błyskotliwością, przyłapuje na niedociągnięciach.Wiele w nim jeszcze słodkiego malca, który z pasją rozgryza świat. Ciepło dłoni Jacka przypieczętowało te chwile. Stop klatka, zapamiętaj, dodaj do ulubionych.
Dzień wcześniej, w sobotę, również miałam co dodać. Cztery godziny rozmów z Edytą to pożywka dla siostrzanej więzi. Śmiech, żart przeplatany powagą, elementy zdawania relacji. Esencją bliskości jest umiejętność "współmilczenia", nieatakowania słowem, gdy druga strona nie ma nastroju. Podziwiam Edytę za jej odwagę i wielką determinację. Za samodzielność myślenia i prawość charakteru. Hmm, nie napiszę nic więcej, bo zabrzmi to jak laurka. Jedno jest pewne, super jest mieć siostrę, z którą można oplatać koszałki - opałki, z którą można śmiać się całą gębą, z którą można bezkarnie stroić miny uwieczniane na zdjęciach.
Jeszcze jedno, o szóstej (od poniedziałku do piątku) dom zaczyna pulsować, woda w łazience przypomina o konieczności przegonienia śladów pobytu w krainie Morfeusza, czajnik podskakuje, domagając się wyplucia z siebie wrzątku na kawę, pod ciężarem Jacka rąk skrzypi deska do prasowania, Jagódka mruczy, Kubuś krzyczy: "Zamknij te drzwi" (ma na 8, może pospać), rozgorączkowany Kamilek poszukuje kolejnych części garderoby. A ja? Ja pochylona nad kuchennym blatem włączam taśmę produkcyjną, kroję, obieram, pakuję, zaparzam. O dziwo, nie złości mnie to, wręcz przeciwnie, ze swego rodzaju tęsknotą czekam na tę chwilę, kiedy przysiądę obok Jacka, by ...rozpocząć z Nim dzień. A potem...potem zamykają się za moimi facetami (albo facetami mojego życia) drzwi, dom pustoszeje, staje się zbyt wielki dla nas dwóch. Rzut oka na córcię przywraca mi równowagę, jej piękne uśmiechnięte oczka dodają energii, są motywacją, by nie marudzić, nie snuć się jak słoń, by po prostu działać.

czwartek, 5 marca 2015

Podglądam ludzi! Taki  sport. Mam na to czas, więc patrzę, patrzę, patrzę (brakuje mi jedynie poduszeczki na parapecie). Konwencjonalna rozmowa młodej kobiety ze staruszką siedzącą na przystanku nie napawa optymizmem - jak na konwencjonalną rozmowę przystało. Marudzenie, narzekanie, utyskiwanie. Za to już w cukierni - tak, tak uległam pokusie, weszłam po rurki z kremem - miła dziewczyna z niewymuszonym uśmiechem podała mi źródło rozpusty. Nie wiem, co mi bardziej smakowało wypieki czy sposób podania. Wiele zależy od nastawienia.
Poranek z mamą...Dużo dobrych uczuć. Przedstawicielki trzech pokoleń pod jednym dachem (towarzyszyła nam Jagódka) . Każda z nas obraca się w innej rzeczywistości, ale tak naprawdę jesteśmy do siebie bardzo podobne. Coraz bardziej doceniam uczucia łączące mnie z rozmaitymi ludźmi. Siwe włosy mamy są naturalnym sygnałem, że trzeba celebrować wspólnie spędzone chwile. Gdy chodziłam do pracy, zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. Wiele czynności wykonywałam mechanicznie, niczym maszyna zaprogramowana do zaliczania kolejnych dni. Tak, oddycham zdecydowanie innym powietrzem, wyciszyłam się, uporządkowałam wartości, zrewidowałam potrzeby, oddzielając rzeczywiste od wyimaginowanych. Często sobie myślę, że moja córeczka pojawiła się po to, abym przejrzała na oczy i nauczyła się (na nowo) doceniać wszystko, co przyniósł mi los. A dał niesamowicie wiele. Łatwo jest przestać zauważać dobro, przyzwyczajamy się do niego, traktujemy jak coś oczywistego, coś, co się nam należy. Carpe diem.

wtorek, 3 marca 2015

Nasze narodowe rozdwojenie jaźni, sprowadzanie najgłębszych uczuć do poziomu obrzędu. Skąd dzisiaj takie myśli? Pojawiły się za sprawą banalnej czerwonej wstążeczki przyczepionej do budy wózka prowadzonego przez młodziutką dziewczynę. Obrazek z kolejki do kasy w sklepie. Zastanawiające, tyle w nas sprzeczności. Klepiemy modlitwy i uprawiamy czary mary. Wierzymy    w Boga, ale na wszelki wypadek chwytamy się za guziki na widok kominiarza, obchodzimy różne święta - narodziny Chrystusa, zmartwychwstanie, ale boimy się, gdy czarny kot przebiegnie nam drogę, nie wietrzymy pościeli w piątek itp. Lubię się temu przyglądać. Zabawnie jest wyłapywać takie rozbieżności. Mam wrażenie, że jako naród jeszcze nie opuściliśmy tych pogańskich łąk z bożkami. Narzucenie nam wiary w jedynego Boga wymusiło zmianę zachowania, ale najwyraźniej nie mentalności. Gdzieś w głębi duszy tkwi w nas potrzeba zaklinania rzeczywistości, ludowego zamawiania. Chodzą szeptuchy po ulicach, robią znak krzyża, mieszają obrządki i nawet tego nie wiedzą.

poniedziałek, 2 marca 2015

Gdyby przyszło mi zaplanować życie, z całą pewnością nie zrobiłabym tego z rozmachem. Nigdy nie miałam rozbuchanych marzeń, chyba nie mogłabym być wynalazcą, nie pchnęłabym machiny dziejów. Czy to źle? Człowiek powinien być szczęśliwy. Ba! Już słyszę komentarze, tak, szczęście mieni się milionami barw. Wróćmy do planów. Pamiętam (całkiem dobrze), jak w liceum wpisywaliśmy do kroniki nasze marzenia, plany dotyczące przyszłości. Z pełnym przekonaniem naskrobałam, że będę miała dużą rodzinę, zostanę nauczycielką, stanę się grubą Renią (cha, cha, cha!). Całkiem udane zaklinanie rzeczywistości. Zgadnijcie, który z elementów układanki najbardziej mnie drażni? Który bym wymieniła? Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że dwa należałoby zmienić. Mam wymarzoną, wspaniałą rodzinę (tę moją czwórkę, rodzeństwo, rodziców, teściów), wiem, że otaczają  mnie życzliwi, ciepli i mądrzy ludzie. W ogóle mam szczęście do ludzi. Wielu z nich jest wspaniałych. Co bym zmieniła? Otóż, jak każda kobieta, swój wygląd - te kilogramy, które mnie niekiedy przytłaczają, zaburzają moje postrzeganie rzeczywistości. Po drugie pracę. Tak, nie wyobrażam sobie siebie w szkole za kilkadziesiąt lat. Uwielbiam kontakt z młodzieżą, ale boję się, że z upływem czasu stanę się stetryczałą, zrzędzącą, wiecznie niezadowoloną nauczycielką - panią "wszystkowiedzącą". Brrr! Przerażające. Zachwycam się świeżością dzieciaków, ich skłonnościom do fantazjowania, poszukiwania radości w drobiazgach (np. umazaniu się farbą - były takie dwie dziewczynki, które przygotowując dekoracje, wymalowały same siebie. Wyglądały cudownie zabawnie, ale ściągnęły na siebie gniew niektórych nauczycieli, choć przecież nie zrobiły nikomu krzywdy...). Buntuję się przeciwko brakowi dystansu do siebie, nieumiejętności odróżniania wesołości od nieposłuszeństwa. Świat byłby piękniejszy, gdybyśmy nie bali się żyć kolorowo!