Tak wiele chwil strawionych na myśleniu o ciele. Próby wbicia go w formę do zaakceptowania przez innych. Po co? Presja niszczy. Lepiej byłoby uczciwie się w nie wsłuchać, polubić. Niełatwe zadanie.
Annie Ernaux w „Ciałach” patrzy na ciało przez pryzmat seksualności. Jest ono i narzędziem, i polem bitwy, i laboratorium, w którym prowadzi się doświadczenia z życia wzięte.
Wczoraj śledziliśmy na scenie Teatru Nowego im.Kazimierza Dejmka w Łodzi fajerwerki wyobraźni reżyserki i autorki tekstu, stworzone na podstawie powieści noblistki. Scenografia przykuwała uwagę, niby ascetyczna, niby taka mimochodem sklecona, a jednak przesycona detalami, które splatają się z ciałem. Pomysł z wykorzystaniem rzutnika - wspaniały. Rysowanie życia za pomocą symboli urzekło mnie, zachwyciło. Po raz pierwszy oglądałam spektakl, w którym zastosowano takie rozwiązanie.
Performance na początku sztuki pozwolił na nienachalne, ale za to bardzo skuteczne przekazanie wsparcia umęczonym, wystraszonym ciałom, niegotowym na nowe życie.
Podziwiałam odwagę aktorów, ich śmiałość w traktowaniu ciała jako … narzędzia, bo przecież byli w pracy. Ze sceny biła jakaś taka trudna do zdefiniowania czułość.
Tak sobie myślę, że warto byłoby, aby po tę książkę sięgali młodzi ludzie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Być może dzięki temu udałoby się zapobiec poczuciu osamotnienia tych młodych istot.
A może zamiast książki wybrać teatr? Wszystko jedno. Ten, kto zacznie od litery, poczuje głód obrazu. Ten, kto zacznie od sceny, prędzej czy później sięgnie po powieść. Wszystko jedno.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz