Taki był plan. Pojechać, posłuchać, poczytać, pomyśleć. Na zielonej płachcie pysznił się ugłaskany dworek, budowa ciekawsko wyzierała zza płotu. Płot? Rozbawił, rozczulił, rozpalił na nowo miłość do „Ferdydurke”. Wyeksponowano na nim w większości te fragmenty powieści, na które nie zwracałam dotąd uwagi. Przejście wzdłuż płotu to był bardzo dobry czas. Nikt mnie nie potrącał, nikt nie przebierał nogami, nerwowo dysząc za plecami. Spokój i czas. Potem? Potem Miły Pan Aktor (Mateusz Damięcki) przeczytał „Filidora dzieckiem podszytego”. Niewygodne krzesełko (co z nimi?) uwierało jak synteza i analiza, ale mimo wszystko udało mi się zebrać myśli. Z prawdziwą przyjemnością wysłuchałam ironicznego wywodu o filozofii. Czy Gombrowicz byłby zadowolony z tej celebry?🤭. Gdzieś tam z boku stały wielkie szachy. Symbol, znak, zaczepka.
Wejście do dworku zamienionego w muzeum było dla mnie zabawnym doświadczeniem. Przed laty przechadzałam się tam w nabożnym skupieniu, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Wczoraj urządziłam sobie ucztę „nic nie muszę”. Weszłam do wanny, posiedziałam chwilę, w tym czasie naszła mnie myśl o niedbale porzuconych przeze mnie butach. Czarnej zapowiedzi odchodzenia od schematu, w którym tkwię od lat.
Po odradzającej kąpieli kręciłam głową na lewo i prawo, zadawałam sobie ciosy literami. Niektóre aż dławiły. Znam „Dzienniki”, a jednak znowu coś odkryłam. Myśl o tym, że praca uniemożliwia tworzenie, to też moja myśl. Duszno mi się zrobiło, smutno, szybko powzięłam decyzję o ucieczce. W kolejnej sali dopadła mnie irytacja. W oparach wina toczyły się rozmowy o geniuszu Gombrowicza, a ja czułam, że to jakaś groteska. Wiem, że on pragnął sławy, ale chyba nie takiej…A może znowu komplikuję? Piętro niżej młody, natchniony człowiek pięknie grał na gitarze. Uciekłam. Wsiadłam do samochodu i zgubiłam drogę do domu. Odzyskałam równowagę.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz