wtorek, 18 października 2016

Palec nad klawiaturą niczym miecz Damoklesa. Jeśli napiszę, zostanie. Na wieki wieków? Przesada, człowiecza buta, pycha...Aktorzy w mojej głowie stali się nerwowi, przebierają nogami przed premierą. Ale, ale. Premiera już była. Przegapiłam lub oglądałam nieuważnie, zbyt zaprzątnięta własnymi sprawami. Hulały we mnie sprzeczności. Głód swobody z głodem bliskości. Śmiech z płaczem, obowiązek z rozpasaniem. Mam żal do samej siebie za tę letniość, ni gorąca, ni zimna. Nijaka? Brrr. Brzmi jak wyrok. A jeśli tak jest dobrze, jeśli ta letniość daje spokój. Spokój jest dobry? 
Ostatnie tygodnie, niby nudne, niby monotonne, a jednak naznaczone drganiem, wewnętrznym dygotem. Ja - matka Polka - porozcinałam siatkę, wystawiłam głowę i przyglądam się rzeczywistości zza oswojonego ogrodu.
Dźwięki sprzed lat ("Tanio, okazja, ssskarpety polecam")  rozbawiają, wywołują tęsknotę za młodością. Wcale nie taką śmiałą, nieokraszoną ryzykiem (od zawsze ta odpowiedzialność - urodziłam się stara maleńka, ale ciekawa, nieoburzająca się na potrzeby innych, na świry i wariactwa). Floriańska była dla mnie kładką do mojego świata. Gnałam na dworzec, by uciec od plastra ludzkiego, od często pozornego artyzmu, od szumu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz