Oddam godność
Za mamonę
Wydrę złocisze
By rozprostować
Korytarze starości
Wybudowane w skórze
Oszukam przeznaczenie
Podepczę wartości
Dobiegnę do mety
Z rozdziawioną gębą
Nie dopadłam szczęścia?
Oddam godność
Za mamonę
Wydrę złocisze
By rozprostować
Korytarze starości
Wybudowane w skórze
Oszukam przeznaczenie
Podepczę wartości
Dobiegnę do mety
Z rozdziawioną gębą
Nie dopadłam szczęścia?
Czy jeśli napiszę, że to był dobry weekend, zabrzmi to banalnie? Dlaczego boję się prostych prawd? Czy dlatego, że media społecznościowe dyktują inny model szczęścia? Ma być dużo, powierzchownie i ekshibicjonistycznie…
Spacery z Jackiem, Jagodą i psem, rozmowy. Śmiech. Karmienie koni, wypatrywanie dzikich saren, żurawi, zajęcy. Szalone podmuchy wiatru i desperackie próby utrzymania równowagi na rowerze. Zapach i smak poziomek, czereśni i truskawek. Spotkanie z przyjaciółmi (jedno odbyte, drugie w zawieszeniu z powodu dzwonka po drugiej stronie bramki) znowu śmiech, życzliwość. Wspólne wsłuchiwanie się w monolog Uli Dudziak, oglądanie filmu o życiu artystki. Kawa przy monstrualnym aloesie.
I tęsknota za synami. Za tydzień będziemy razem. Czekam.
Aha, znowu nakupowałam sobie książek, wyglądam przesyłki.
Niepozorna „Empiria” zburzyła poczucie oddalenia. To już, to się dzieje. Można lekceważyć mniej lub bardziej subtelne znaki, ale mechanizm wyparcia przestaje działać. Przechodzę na drugą stronę. Coraz częściej odkrywam łączność ze starszymi ludźmi, coraz mniej rozumiem młodych. Dziwne uczucie. Mieszanka ulgi i niepokoju.
Piątkowy wieczór (16.05.) zakończył się nasiadówką i stworzeniem wiekopomnego dzieła:
Kwintesencja humoru, luzu i dyndania na linkach radości. Nocny spacer wybrzeżem spiął klamrą dzień wypełniony ruchem, słońcem, rozmowami i zachwytem.
Sobota upłynęła pod znakiem morza.
Najpierw przeniosłyśmy się na Gozo. Podróż wycieczkowcem wypełnionym turystami sprawiła, że odgrzebałam w pamięci nasze rodzinne wypady do Chorwacji. Zobaczyłam maleńką Jagę otuloną ręcznikiem, zaśmiewającą się z powodu wiatru, który burzył jej fryzurę. Jej szalone wirowanie wśród baniek mydlanych w Zadarze. Zatęskniłam.
Gdy obeszłyśmy twierdzę, potuptałyśmy po mieście, wchodząc w maleńkie szczelinki między domami, z dala od turystów. Długo poszukiwałyśmy kaktusa…
Kolejnym punktem wycieczki była wysepka Comino z Błękitną Laguną jako wabiem na turystów. Miejsce piękne i okropne zarazem. Krajobraz urzekający, ale skażony ludźmi i plastikowymi rozrywkami. Oj tam, oj tam, wspomnienie drinka w ananasie i tak będzie jednym z moich ulubionych. I ten śmiech, te próby pozowania, uchwycenia chwili.
Po namiastce plażowania przyszedł czas na podróż do Marsaxlokk. Rozsiadłyśmy się w autobusie i chciwie łapałyśmy kadry za oknem, tak chciwie, że aż przegapiłyśmy przystanek🤣, więc. aby dotrzeć do celu, maszerowałyśmy wśród maltańskich pól, słuchając odgłosów natury i własnych kiszek - byłyśmy bardzo głodne.
Wreszcie około 20.00 znalazłyśmy się w cichej mieścinie z małym portem pomysłowo wabiącym turystów kolorowymi łódeczkami. Malownicza przestrzeń zachęciła nas do zamówienia kolacji nad samym brzegiem…Orgia smaków podlana winem o kuszącej nazwie Caravaggio (tak, wynurzałyśmy się z ciemności niczym bohaterki z obrazów malarza) zakończyła się awanturą z nieuczciwym, szowinistycznym i niewychowanym kelnerem, który próbował nas orżnąć. Nieustępliwość Eli, jej twarde negocjacje, przerzucanie się argumentami doprowadziły do tego, że ocaliłyśmy kilkanaście euro. Ela została naszą bohaterką!
Do Gziry wróciłyśmy taksówką i …poszłyśmy w miasto, bo przecież trzeba było przetestować kolejne smaki kolorowych płynów.
To był długi i piękny dzień.
Druga część pierwszego dnia przeniosła nas nie tylko do innej przestrzeni, ale także w czasie. Dzięki zapobiegliwości Eli bardzo szybko przejechałyśmy z Valletty do Mdiny. Pierwsza stolica Malty przez chwilę kojarzyła się nam z fallusem😉, wymyślałyśmy pozy, które mogłybyśmy przyjąć, pozując przy rzeźbie przedstawiającej ten atrybut męskości. Wykombinowałyśmy, że dodatkowym rekwizytem mogłyby być lody w naszych rękach.Ot, świntuszenie, prowokowanie i beztroski śmiech. Koniec końców nie zrealizowałyśmy planu, bo parafrazując Czesława: „…każdy plan można zmienić”. Wybrałyśmy zwiedzanie na powietrzu, by cieszyć się słońcem. Wąziutkie, jasne, murowane uliczki Mdiny wzbudziły we mnie uczucie zazdrości. Poczułam się oszukana przez los, że nie dane mi było wzrastać w takiej przestrzeni. Dreptanie korytarzami ścieżek było jak realizacja bajkowego scenariusza. Trzy dojrzałe kobiety, każda z przygniatającym bagażem (takim, którego nie można upchnąć kolanem), wędrują w głąb bardzo starego świata i …samych siebie, wyłuskując piękne elementy. W moich towarzyszkach niezmiennie zachwyca mnie to, że odrzucają sztuczność, umieją docenić nieoczywiste piękno! Niby wśród turystów, a jednak zupełnie inaczej odbierałyśmy to, co nas otaczało. Obwarowane miasteczko zagnieździło się we mnie niczym teatralna dekoracja.
Udało się!
Wzięłam głęboki oddech. Poukładałam myśli tak co z grubsza. Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że bliskość między kobietami ma szczególny smak. Tylko trzeba do niej dojrzeć. Nie można ulegać podszeptom zakłamanego świata.
W czwartek (15 maja), włożywszy koszulki zamówione przez Elę, wyruszyłyśmy w nieznane. Nieznaną przestrzeń - żadna z nas dotychczas nie była na Malcie, nieznaną sytuację - nigdy jeszcze nie byłyśmy w takim składzie na kilkudniowym wyjeździe. Dużo znaków zapytania, ale też spokój i …radość, podekscytowanie.
Na lotnisku chaos i upychanie kolanem materiałów, które muszą mieć określony kształt i wymiar - dura lex, sed lex🤣🤣🤣Potem lądowanie i podróż do hotelu w miasteczku Gżira. Wszystko w harmonii. Zgodnie z zapowiedzią pokój z balkonem, specjalnie dla Oli. Azyl na dymka i poukładanie myśli.
I pierwsze zanurzenie się w miasto, krople deszczu odbijające się od głów, uliczki otulone nocą, oddychające wilgocią po ciepłym dniu. Urok kolorowych balkonów jako kadr, który osiadł we mnie na stałe. Kolacja o smaku wolności. Gdzieś tam daleko została codzienność, robotyczne gesty, małomiasteczkowe emocje, obowiązki. Pojawiła się karta ozdobiona kaskadami śmiechu, smakami i barwami, których brak na co dzień. Przy dźwiękach muzyki kosztowałyśmy nowe danie życia - babski wyjazd. Z niecierpliwością chłonęłyśmy każdy kęs przygody. Podpatrywałam Gżirki, ich cudowną odmienność. Zmysł praktyczny Eli w połączeniu z odklejkami Oli to gwarancja doskonałej zabawy, poczucia bezpieczeństwa, komfortu wynikającego z braku konieczności ukrywania się z myślami.
Gdy Ola zakończyła walkę z łóżkiem, zapadłyśmy w błogi sen. Rano pognałyśmy na śniadanie, by wykorzystać „okno żywieniowe”. W dusznej sali walczyłyśmy z angielskimi tłustościami. Ola nie walczyła, Ola miała uciechę!
Naładowane kaloriami ruszyłyśmy promem do Valletty. Oczarowała nas od pierwszego wejrzenia. Dreptałyśmy uliczkami, zadzierając głowy w niemym zachwycie. Wiatr hulał jak zwariowany, a my, rozpieszczane przez słońce, wyławiałyśmy smaczki, co rusz ciesząc się chwilą. Przystanek przy beczce stał się okazją do nawodnienia organizmu, tak bardzo lubię, gdy ludzie spełniają swoje zachcianki. Wysysają soki. Obiad na bulwarze w towarzystwie gołębi, które zatraciły instynkt samozachowawczy, smakował swobodą, serem, tłuszczem i brakiem kija w d…😍 Obserwacja niebieskiej tafli morza ukoiła zmysły. Latarnia, mury, jaszczurki, dźwięk różnych języków, śpiew Włochów to kadry z pierwszej części dnia.
W sobotnie popołudnie na dwie godziny uciekliśmy z domu. Zasiedliśmy pod namiotem przed dworkiem i wyczekiwaliśmy spotkania z człowiekiem, którego śpiew przed laty przez długi czas towarzyszył nam w czasie podróży ukochanym trabantem. Kuba i Kamil znali całą płytę. Często razem podśpiewywaliśmy te zabawne, ironiczne teksty. Zdarzało nam się bywać na jego koncertach. A w sobotę posłuchaliśmy, jak pojmuje życie. Jak dobrze, że są wokół nas takie kolorowe ptaki, nadpobudliwe, napędzane życzliwością, z głową po brzegi wypełnioną szalonymi pomysłami. Czesław Mozil - dodaj do ulubionych.
Dwór Amelii, Ruda Kościelna, 3 maja 2025r.